Dawno dawno temu, napisałem, że napiszę coś o tutejszym jedzeniu. Lecz moja wrażliwość na doznania kulinarne jakoś nie rozwinęła się za bardzo, więc nadal w Lagmanie widzę spaghetti z rozwodnionym sosem, a w Ashlyamfu zimny Lagman – o takich obserwacjach aż pisać nie wypada. Pewną nowością są wspomniane samsy: kształt pieroga, mięsny farsz (smażona cebula + baranina), ciasto takie samo jak na lepioszkę. Jest też wersja z ciastem „francuskim” jako otoczką, ale ich unikam. Takie coś kosztuje 15 somów. Jeden to całkiem duża przekąska, dwa samsy mogą już pełnić rolę posiłku. Warieniki zazwyczaj podawane są w miseczce i zalewane czymś w rodzaju tłustej wody. Być może jest to rosół. Co do reszty, to różnic między tym co jadamy w Polsce, a co jadają Kirgizi, żadnych nie widzę. Za to pewnego wieczoru podczas doskonalenia języka rosyjskiego za pomocą rozmowy z Chińczykami, temat zszedł na jedzenie. A to za sprawą świeżo przybyłej do akademika grupy Chińczyków z południa. Do tej pory była tu sama północ. Na początku zostałem poinformowany o dwóch faktach dotyczących południowców: po pierwsze, że ich akcent jest do dupy, i trudno ich zrozumieć. Ja różnicy nie zauważyłem. Po drugie: że z tego co lata w powietrzu, to nie jedzą samolotów, a z tego co przemieszcza się po ziemi, to nie jedzą samochodów. Jako przykład podane zostało mi kilka potraw. Pierwszą jest świński penis podawany ala szaszłyk. Owijają go wokół szaszłykowego patyka, i grillują. Potrafiłem sobie to wyobrazić. Drugą jest potrawa znana miłośnikom przygód Indiany Jonesa, a mianowicie mózg żywej (do czasu oczywiście) małpy, zalewany gorącym olejem. Małpa jest w skrzynce, głowa wystaje, otwieramy głowę, wlewamy olej, jemy. Wydaje się nieskomplikowane:) Trzecią potrawą, i ta mnie trochę zaskoczyła, jest coś co Gu Wei nazwał „Trzy Pi”. Być może przysmak Chińskich matematyków. „Trzy Pi” to nowo narodzone, nieowłosione dwudniowe myszy. Bierzemy małą myszkę w pałeczki. Myszka robi „pi” po raz pierwszy. Maczamy myszkę w sosie sojowym z przyprawami, i myszka robi „pi” po raz drugi. Bierzemy myszkę do ust, gryziemy, i mamy ostatnie, trzecie „pi”.
Małe co nieco o Islamie u Chińczyków w związku z tematem jedzenia i powyższymi przykładami. Nie znam zapisów w prawie kanonicznym Kościoła Katolickiego (czy w jakiejś innej instrukcji obsługi katolika), ale nie sądzę żeby były tam zakazy dotyczące mózgu małpy. Chyba ze względów estetycznych nie przyszłoby nam do głowy, żeby otworzyć w pegeerach hodowlę małp rzeźnych. A Chińczykom musiano powiedzieć: nie jemy kotków, piesków, małpek i innych takich. O ile w sowieckich (starsi) czy zwesternizowanych (młodsi) Kirgizach nie widzę egzotyki, to powiem że Chińczycy potrafią mnie czasem zaskoczyć. Świadczą o tym choćby zagadnienia kulinarne którym musiała sprostać islamizacja, rozpoczynająca się od miejsca, w którym mogłeś jeść owce, albo piasek, a która zawędrowała do miejsca gdzie jesz wszystko. Wydaje mi się, że dla Islamu Chiny są tak odległe kulturowo, że odległość ta jest w stanie generować komizm, który przecież szerzeniu wiary nie służy. Nie chcę powiedzieć, że chrześcijaństwo jest w jakikolwiek sposób lepsze: u nas również komizmu bez liku. To tyle:)
Pozdrawiam