Międzynarodowy Dzień Kobiet w Kirgistanie obchodzony był niejako nijako. Można by powiedzieć, że raczej obchodzono go szerokim łukiem. Były plakaty, były pozdrowienia dla kobiet na telebimach, były sprzedawane kwiaty na ulicach, były serduszka w witrynach sklepowych. Bardzo podobne to wszystko do Walentynek. Brakowało klimatu na, który mógłby poczuć obcokrajowiec. Może w zakładach pracy czy zaciszach domowych było bardziej klimatycznie, ale do żadnego zakładu pracy zajrzeć nie było mi dane, podobnie jak na ognisko domowe rzucić okiem. Śmiem przypuszczać, że święto to przypomina pod pewnymi względami Boże Narodzenie u nas. Cieszymy się z kilku dni wolnych, prezentów, okazji do wypicia z rodziną. Narodziny Boga zbyt wielu chyba nie obchodzą – rodzi się co roku od ponad dwóch tysięcy lat, więc zbytnio przejmować się tym nie należy. Dzień Kobiet w Kirgistanie wydaje mi się podobnie oszukany. Kirgizi chwalą się szacunkiem jakim obdarzane są przez nich kobiety. Po kilku miesiącach spędzonych tutaj mogę powiedzieć, że podobnym szacunkiem darzą owce i inne hodowlane zwierzaki. Nie dość że szacunek mężczyzn jest dość dziwny, to jeszcze kobiety same siebie za specjalnie nie szanują. Wyczytałem, że w 2006 roku przeprowadzono badanie wśród kobiet w wieku 19-45 lat dotyczące przemocy domowej. Dwadzieścia procent uznało, że przemoc ze strony mężczyzny jest dopuszczalna, jeśli: kobieta wyjdzie z domu bez pozwolenia (20.5%), nie dba o dzieci właściwie (22.4%), wyrazi sprzeciw dowolnego rodzaju (25.6%), odmówi współżycia (9.5%), przypali jedzenie (11.3%). Wśród badanych, 38% uznało, że przemoc domowa jest raczej dopuszczalna. Może jest tak, że Dzień Kobiet przypomina trochę juwenalia. Na kilka dni kobiety dostają klucze do miasta i patriarchalne społeczeństwo odnosi się do nich z szacunkiem. Święto mija, i pozostaje czekać do przyszłego roku.
8 marca chciałem tej sytuacji jakoś przeciwdziałać, ale krótkie przyjrzenie się skali problemu przekonało mnie, że rady nie dam. Postanowiłem więc wypić za Wasze zdrowie, moje Panie. Na tyle mogłem sobie pozwolić. Taki był początkowy zamysł – jak się w niedzielę okazało, zrobiłem coś więcej. Poszedłem niejako śladami Jezusa – umarłem za Was w sobotę, a całą niedzielę próbowałem z martwych wstać. Udało się dopiero w poniedziałek. O zmierzchu udałem się wznieść kilka toastów do rock-klubu Tequila Blues. Akurat był koncercik z okazji Dnia Kobiet, lokalne zespoły grały hity z lat 60tych a także przeróbki The White Stripes i innych z nowej fali rocka. Poskakałem więc sobie, na rozgrzewkę wypiwszy ćwiarteczkę, w przerwie na zmianę zespołu, wypiłem drugą ćwiarteczkę. Miałem już wracać do domu, ale okazało się, że wstęp jest bezpłatny, więc zostało mi 100 somów naddatku. Kupiłem więc jeszcze jedną ćwiarteczkę. Po 0.7 wypitym w ciągu 2h byłem już bardzo wesoły i skory do zabawy. Czułem jednak, że koniec moich możliwości już blisko, więc powoli zaczynałem się zbierać ku wyjściu. I wtem poznałem przy barze Alieksieja. Jak w trakcie rozmowy wyszło, skończył on kilka lat temu lokalny uniwersytet i chodził tam na zajęcia z języka polskiego prowadzone przez pewną Barbarę. Niestety, Alieksiej z lekcji tych nie wyniósł za wiele. Ale oznajmił, że pamięta jedną piosenkę, której ich Basia nauczyła. Otóż z repertuaru polskich pieśni mój nowy znajomy zapamiętał „Chryzantemy złociste”, i to wersję nieocenzurowaną (że była też ocenzurowana z ’39, uświadomiła mnie dopiero Ania). Postanowiliśmy, że zaśpiewać trzeba ją koniecznie. O suchym pysku jednak wydawać jakieś dźwięki bardzo trudno, więc kupiłem jeszcze jedną ćwiartkę. Wraz z wykonaniem owej pieśni film mi się urywa. Następne co pamiętam, to to, że budzę się w jakimś parku, w jakiś krzakach. Widzę ciemność i jest mi cholernie zimno. W celu rozgrzania się postanawiam wędrować. Zaczynam wędrować i film w tym momencie urywa się po raz drugi. Film wraca i okazuje się że wędruję z grupką bezdomnych; grzebiemy w śmietnikach, szukamy plastikowych i szklanych butelek. Żule spijają z butelek pozostałości. Chcą poczęstować, ale stwierdzam, że chyba ich pojebało, i grzecznie odmawiam. Dostałem swój worek z butelkami plastikowymi i wędrujemy do śmietnika do śmietnika węsząc za łupami. Dostaję od jednego z nich czapkę, bo nadal jest cholernie zimno. Gdy jeszcze było ciemno, dotarliśmy do punktu skupu. Byliśmy chyba pierwsi, bo otworzyło nam zaspane dziewczę, zwarzyło zawartość worków, przeliczyło butelki szklane i wypłaciło coś około 60 somów chyba, plus pół litra jakiegoś gówna imitującego alkohol. Poszliśmy do parku na odpoczynek. Oni zaczęli konsumować, a ja się zdrzemnąłem chwilkę. Po przebudzeniu dostałem kubeczek z zawartością owego płynu alkoholopodobnego. Wziąłem łyka i wyplułem to paskudztwo, wyrażając tym samym totalny disrespect dla ich stylu życia, ale być może uniknąłem przynajmniej zatrucia metanolem. Już było całkiem jasno, ptaszki ćwierkały na prawo i na lewo, więc postanowiłem, że czas się zbierać. Pożegnałem moich nowych znajomych i zbierałem się już ku drodze powrotnej, gdy żule stwierdzili, że skoro jestem obcokrajowcem, to mogę ich jakoś wspomóc. Powiedziałem, że pieniędzy im nie dam, i że takie pomysły za bardzo mi się nie podobają. Zaproponowali, że mnie przeszukają. Na szczęście gdy ja trzeźwiałem sobie w najlepsze, oni spijali się coraz bardziej. Miałem nad nimi przewagę refleksu i siły. Odepchnąłem jednego oraz wyraziłem głębokie rozgoryczenie zaistniałą sytuacją – pomagałem im butelki zbierać, a oni chcą za to jeszcze pieniążki. Jeden wrócił do picia, a drugi przeprosił, i powiedział na odchodne, że szanuje mnie jako sportowca, że on też kiedyś zajmował się fizkulturą i życzy mi wszystkiego dobrego w życiu. Obyło się bez bójki. Pozostało jeszcze tylko znaleźć drogę do akademika, gdyż na jakimś wypiździejewie cała akcja się toczyła. Napotkani ludzie skierowali mnie do głównej ulicy, następnie resztą sił doczłapałem się do akademika. Była 8.30 i rozpoczął się proces z martwych wstawania. Wziąłem prysznic, zrobiłem pranie – bycie żulem powoduje, że człowiek strasznie śmierdzi. Położyłem się spać, wstałem na obiad, nie miałem siły z łóżka wstać. Położyłem się znów, wstałem na kolację. Wypiłem herbatę, wyrzygałem ją, położyłem się spać. Zmartwychwstałem na poniedziałkowe zajęcia.
Nie okradziono mnie, nie zgwałcono, i jeszcze pomagałem w recyclingu. Wędrowałem niczym Odyseusz. I to wszystko dla Was, drogie Panie:)
Read Full Post »