Przeszły dwie niedzielne wycieczki. Muszę powiedzieć, że jest to bardzo dobra tradycja na ten dzień. Za cenę większej składki ku chwale Powszechnego Kościoła Katolickiego mamy cały dzień w prześlicznym miejscu. Tym razem odwiedziliśmy dolinę Kiel-Tor i jezioro Kiel-Tor w ostatnim tygodniu maja, a na Dzień Dziecka udaliśmy się do doliny rzeki Sokuluk. Zacznijmy od Kiel-Tor. Dolina ta jest wschodnią odnogą odwiedzonej już wcześniej doliny Kegeti. Co wschodnie, to i ciekawsze. Tak było i tym razem. O ile trasa po Kegeti zakończona była polaną, to marszrut po dolinie Kiel-Tor, zakończył się jeziorem Kiel-Tor. Trochę mało oryginalnie jeśli chodzi o dobór nazw, lecz ułatwia orientację. Droga średnim tempem zajmuje trzy godziny w górę, i dwie w dół. Wymarsz rozpoczynamy od miejsca, w którym kiedyś będzie stało schronisko. Pod koniec maja był tylko metalowy szkielet, a ma być oddane z początkiem czerwca. Prawdopodobnie nie będzie. Jak więc dojść do jeziora? W górę doliny, ścieżką. Koniec. Wiem że opis ten do Lonely Planet się nie nadaje, ale co tu więcej pisać. Jeśli wiesz co znaczy iść w górę, to trafisz. Jeśli do tego wiesz co to ścieżka, to sukces gwarantowany.
Jeziorko widoczne jest na zdjęciach. Linia skał i traw pozwala przypuszczać, że zmienia się dość znacząco jego głębokość w trakcie roku. Będąc więc w Kirgistanie dłużej, możemy zrobić sobie kilka wycieczek, i obserwować zmiany. Trasa do jeziorka jest bardzo prosta. Ścieżkę tą można również przebyć za pomocą konika. Wypożyczalnia koników znajduje się obok budowanego schroniska. Do Kiel-tor warto wybrać dla drzew. Drzewa są różne, i jakieś iglaste, i liściaste, małe, i duże. Naprawdę super sprawa. Niby od tak po prostu idziemy sobie lasem, lecz to tylko pozory. Tak naprawdę, jest to inny świat. Jeśli ktoś przyjeżdża świeżo z Polski, to może taki kawałek lasu go nie wzruszyć. Lecz mieszkając dłużej w Kirgistanie, zaczyna się człowiek lekko denerwować na owce i inne takie, że wyżerają wszystko co zielone ze zboczy gór. Możemy trochę odegrać się na nich, i odpłacić im pięknym za nadobne, czyli je zjeść. Są nawet smaczne. Nie rozumiem jak można żyć w kraju bez drzew. Na ten przykład, takie drzewo daje cień, a w cieniu można się położyć, w cieniu owcy to się nie uda. Po godzinie spaceru zaczynamy iść wzdłuż strumyczka. Nad strumyczkiem drzewa, w strumyczku kamienie porośnięte czymś zielonym. Bardzo ładnie. Wychodzimy na małą polankę. Jest to bardzo dobre miejsce na posiłek. Następnie przez las wchodzimy na jedną morenę, z niej widzimy drugą morenę. Wchodzimy na drugą morenę, z niej widzimy jezioro. Odpoczywamy, spacerujemy wokół jeziora. Wracamy. Prawda że nie brzmi skomplikowanie?
Celem drugiej wycieczki był wodospad w Sokuluku. Choć dokładnie nie wiem jak się nazywa to miejsce. Portier akademika mówił, że jest to Sokuluk, Michail Michailowicz że Bielogorka. Lepiej chyba posługiwać się wersją portiera, gdyż tak nazywa się rzeczka płynąca tą doliną. Bielogorka to nazwa ochothozu, czyli gospodarstwa myśliwskiego, chyba tak można to przetłumaczyć. Możemy polować na dziki, kozły górskie, i jakieś inne zwierzątka których nazw nie zapamiętałem. W sumie mamy pięć gatunków do wyboru. Nie wiem jak dostać się do tego miejsca transportem publicznym. Po drodze jest kilka miejscowości, ale nie wiem czy marszrutki tam docierają. Najlepiej dojechać do miejscowości Sokuluk, a później kombinować dalej (taksówka nie powinna być droga). Wodospad znajduje się przy samym końcu doliny, po stronie zachodniej, i jest bardzo dobrze widoczny. Gdy dysponujemy czasem i namiotem, z doliny Sokuluk możemy rozpocząć również bardzo miły dwudniowy trekking do znanej i lubianej doliny Ala-Archa. Idąc w kierunku wodospadu nasze oczy przez cały czas (niekiedy warto pod nogi spojrzeć jednak) cieszyć się mogą widokiem Czarnej Szpilki. Góra ma 4150m i do tej pory jest niezdobyta. Michail Michailowicz wybiera się na nią w tym roku z synem. Będę trzymał kciuki. Podobnie jak w Kiel-tor, gdy nie patrzymy na prześliczną górę, to możemy zerknąć sobie na drzewa. W Sokuluku znaczącą przewagę zdobyły drzewa liściaste wysokości niskiej. Spacerujemy niczym po sadzie. Jakieś kwiat te drzewka miały, lecz czy wyrośnie później z nich coś do jedzenia, nie mam pojęcia. Poza tym z roślinnością w Kirgistanie lepiej uważać. Ziemniak, jabłko, truskawka, jak najbardziej tak. Lecz z ziołami bywa już różnie. Z jednych zaparzymy sobie pyszną herbatę, a inne zafundują nam płukanie żołądka. Ładujemy się do marszrutek, a pewien starszy pan pcha się z krzaczorami metrowej wysokości. Michaił patrzy na zielsko, i pyta się, po co mu trujące rośliny. Pan się lekko zmieszał, i powiedział, że żona mu dała. Pan został odesłany na mycie rąk, gdyż przy kontak dłoni z oczyma lub jedzeniem skutkował by kontaktem z lekarzem. Jak widać, poważnym zagrożeniem w górach są też żony. Dzisiejszą wycieczkę część osób potraktowała jak żniwa. Wycinali co popadnie. A mogło się zdarzyć tak, że po nich żniwiarz by przyszedł. Myjcie więc ręce przed posiłkami, i nie żeńcie się. Kolorowe roślinki w Kirgistanie fotografujcie a nie jedzcie. Tyle dobrych rad na rzecz szczęśliwego życia.
Wodospad jest gwoździem programu, lecz warto również udać się do zachodniej dolinki, kawałeczek przed wodospadem. Droga jest jeszcze ładniejsza niż ta prowadząca do wodospadu. Taki sad na 3000m n.p.m. Klimat bardziej karpacki niż tien-szański; kwieciście, drzewiasto, zielono. W górę 2.5h, w dół 1.5h. I mamy cudowny spacer. Dolinkę kończy góra podobna do tej z Issyk-Ata, a więc bardzo ładna. Co tu się rozpisywać. Po prostu krasawica.
Chciałbym jeszcze jedną poradę przedstawić. Na czas wycieczek zmieniajcie melodię budzika. Pamiętam budzik z czasów liceum. Działał dobrze, więc jakiś czas go miałem. Naprawdę nic tak nie wkurwia człowieka jak zaczynanie dnia dźwiękiem który to rozpoczynał kilkaset gównianych poprzednich. Są książki, które mogą działać bez ich przeczytania, i nie tylko są to podręczniki do fizyki. Proust w ciekawy sposób pokazał , że dzięki smakowi, zapachowi, dźwiękowi, że dzięki magdalenkom wrócić można pamięcią do wydarzeń młodości, do chwil radosnych (między innymi). Jak mogą objawić się nam w jednej sekundzie całe lata. Taki mechanizm istnieje, warto więc sobie „naładować” jakiś budzik miłym wstawaniem. Miłe jest wstawanie na wycieczki chociażby. Nie często na wakacjach potrzebny jest budzik, lecz zmuśmy się kilka razy, i nastawmy go. Gdy wcześniej budziliśmy się nie wiadomo po co, przez budzik wracamy do przeszłości, i powstaje podkurwienie w teraźniejszości, Mając pozytywne skojarzenie z danym dźwiękiem, jest szansa że w odpowiednim momencie przypomni nam się miły dzień który był owym dźwiękiem rozpoczęty. Z drugiej strony, już po wakacjach, warto dbać o pozytywne przeżycie dnia, żeby nie spieprzyć sobie fajnie, po proustowsku, naładowanego budzika.
Wszystkim dążącym do spełnienia dziecięcych marzeń o podróżach na koniec świata, wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka.
Read Full Post »