Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Wrzesień 2009

El brusso

Trzy tygodnie ulewy, ale dzisiejszy widok z akademikowego okna wynagradza wszystko. Idealna przejrzystość powietrza pozwala dostrzec największy kopiec świata jak na dłoni. Jako że w przyszłym tygodniu całe miasto przez 3 dni nie będzie miało wody, uniwersytet zamknięty, pogoda śliczna…….czas na wycieczki:)

Najładniejszy widok z akademika jaki można sobie wyobrazić

Read Full Post »

Nowości

Z większych nowości należy wymienić taką, że złotą rosyjską jesień w tym roku odwołano i pada cały czas.

Inne nowości. Znalazłem niezwykle przyjemny i umilający życie produkt spożywczy, a mianowicie coś co nazywa się w wolnym tłumaczeniu chlebem piernikowym. Zawiera oprócz kminku zestaw ziół, których to kompozycja ma ciekawą właściwość. Po zakupie pół litra wódki za 7zł i zagryzaniu owym chlebem odbija się nam całkiem dobrą whiskey. Zestaw tani, pożywny, a w efekcie ekskluzywny nawet.

Inne nowości. Z zachodnich obcokrajowców do Niemców dołączyli Hiszpanie i jedna Francuzka. Fotorelacja z pierwszej kolacji poniżej (+motyw militarny i wiecznie żywy Lenin).

PS: tylko ja wódkę piłem.

Read Full Post »

Poczta

Kilku zaprzyjaźnionym osobom obiecałem wysłać pocztówki z Piatigorska. Przez tydzień szukałem pocztówek. Bezskutecznie. Może wydawać się mało prawdopodobnym, ale takich pocztówek z okolicznymi miejscami nie ma. Za pierwszym razem zakupiłem komplet, jak przypuszczałem pocztówek, lecz okazało, że druga strona jest cała zapisana informacjami historycznymi o miejscu przedstawionym na awersie. Zrobiłem więc fotografie, wydrukowałem, i postanowiłem tak wysłać. I tuta j również problemy,  bo pani w okienku przyjąć zdjęć nie chciała. Wczoraj  znalazłem więc inną pocztę, z bardziej ślepą panią w okienku, no i przeszło. Dziś w gazecie czytam, że ciężarówka wioząca przesyłki do poczty głównej w Stawropolu, stolicy regionu, wjechała na niestrzeżony przejazd kolejowy, i wtedy to uderzyła w nią lokomotywa manewrowa. 35 ton listów rozsypało się na torach. Ci, którym obiecałem pocztówki…dajcie znać jeśli jednak dojdą.

Read Full Post »

FotoPiatigorsk

Trochę fotografii z sobotniego spaceru po mieście

.

Read Full Post »

Youtube

Jako że okazało się, iż za upload płacić nie muszę, a i transfer mam ok 1MB, więc pozwolę sobie zamieścić dwa filmiki prezentujące żywiołowość narodów kaukaskich. Tutaj mamy tańce czerkieskie, podobno podobne do czeczeńskich. Proszę zwrócić uwagę na niemrawość tancerek. Dominacja mężczyzny jest aż nadto widoczna.

http://www.youtube.com/watch?v=E8LjIkuLiPI
http://www.youtube.com/watch?v=ylppu-C1slI

Read Full Post »

Dzień Piatigorska

Piątek był dniem radosnym. Radość tą spowodowało załatwienie wszystkich papierkowych spraw jakie czekają na obcokrajowca przyjeżdżającego na rosyjską uczelnię. Piątek był dniem, w którym zarejestrowano mnie w urzędzie meldunkowym, dzięki czemu kupiłem kartę do telefonu, otrzymałem legitymację studencką a także załatwiłem medyczne certyfikaty na brak różnego rodzaju chorób. Koniec papierkowej roboty. Poszedłem do miejscowej Biedronki, czyli Magnita, i nakupiłem materiałów do degustacji jakości miejscowych browarów.

Gdy tak sobie degustowałem, w odwiedziny przyszedł Ibra (Czeczen) i Kartelis (Grek). Po chwili dołączył znany już Ramez (Egipcjanin). Jako że środowisko było międzynarodowe, postanowiliśmy wykorzystać znajomość różnych sfer życia i dokonać porównania. Okazało się, że w większości przypadków narkotyki najtańsze są w Polsce (dwu, trzykrotnie tańsze extasy niż w Piatigorsku). Egipt zdominował kategorię ‚haszysz’.

Poza tym można było dowiedzieć się i innych ciekawostek, zwłaszcza od Ibry, który okazał się niezwykle rozmowną osobą i wytrawnym moderatorem. Z wielu tematów politycznych, damsko-męskich i nie mieszczących się w powyższych kategoriach warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy.

Czeczeni przeważnie nie wyglądają jak ‚Czeczeni’. W rosyjskich filmach i programach telewizyjnych Czeczenów zazwyczaj grają Gruzini lub Osetyjczycy, którzy bardziej pasują do wizerunku ‚czarnego brodacza’. Czeczeni wyglądają zbyt łagodnie jak na produkcje o wojnie.

Drugą ważną informacją jest content stworzony wspólnie przez Ibrę i Kartelisa. Grek złapał dziewczynę za ramię, Czeczenkę, a jej koledzy Czeczeni mu lekko greckie lico obili. Ibra potwierdził, że tradycyjnie rzecz biorąc, po nieprzypadkowym dotknięciu musisz wziąć pannę za żonę. Niestety Kartelis trafił na tradycjonalistów. Żony jednak nie ma, wpierdol zastąpił małżeństwo.

W sobotę natrafiła się okazja ku bardziej dokładnemu zapoznaniu się z miastem, a to dzięki pierwszej od tygodnia słonecznej pogodzie. Wybrałem się więc do historycznej części miasta, co wcale nie oznacza starej. Większość starych zabudowań dzielnicy sanatoryjnej powstała pod koniec XIX wieku, i zachowała się w dość dobrym stanie. Niestety nasze media są do dupy, i to przez nie gdy mówimy o architekturze rosyjskiego Kaukazu większość ma przed oczyma budynki w Groznym po ostrzale czołgowym. Moja osoba spacerowała sobie natomiast po wielkim Ciechocinku, stawiając kroki po chodnikach wyłożonych kostką, z drewnianymi ławeczkami, kwiatami wokół nich i dającymi przyjemny cień kilkudziesięcioletnimi drzewami iglastymi i liściastymi. Wszędzie kuracjusze spacerujący po popołudniowych zabiegach, od pijalni wód do pijalni, lermontowskie „wodne towarzystwo”. To wszystko w parku „Kwietnik”. Poza sanatoryjną architekturą trafimy na końcu Bulwaru Gagarina na jeziorko w jaskini „Prował”, powstałe wskutek obsunięcia się skał, trafimy też na lermontowskie miejsca, silnie związane z biografią poety. Trafimy i do źródła numer 24. Woda jak woda, siarkowodorowa, lecz otoczenie w głównej mierze tworzą kocie zastępy. Czy latem, czy zimą znajdziemy na zboczu Gorącej góry dziesiątki kotów. Niezwykłym obrazem jest biegnących pod górę 15-20 kotów do kuracjusza z parówkami.

Dzielnica sanatoryjna położona jest w niewielkiej dolinie między Maszukiem (993) i górą Gorącą (ok 520). Z obydwu roztacza się cudowna panorama na sam Piatigorsk, bardzo zielony, i okoliczne wzgórza, przypominające wielkie babki z piasku ustawione na równinie. W pochmurne dni osoby z bogatą wyobraźnią mogą wyobrazić sobie białe szczyty Elbrusu na horyzoncie. Osoby z wyobraźnią bardziej ubogą mogą poczekać na bezchmurną pogodę, i zobaczyć kaukaskie pięciotysięczniki na własne oczy. Tyle ze spaceru. Rosyjski Ciechocinek po prostu urzeka.

W sobotę miały miejsce imprezy zorganizowane z okazji Dnia Piatigorska. Takich tłumy obserwowałem tylko we wrześniu pod dziekanatem. Aleja Kalinina była częściowo zamknięta dla ruchu, i dwoma pasami obywatele FR ciągnęli na festyn zorganizowany na zboczach Maszuka. Ulica prowadząca do amfiteatru była jednym wielkim potokiem ludzi. O godzinie 17 jedynie Kozacy w strojach narodowych szli w przeciwnym kierunku, podtrzymywani przez swoje kozackie partnerki. Wzdłuż drogi ustawione były stragany prezentujące narodowości kaukaskie. Byli Czerkiesi, byli Czeczeni, byli Ormianie i Azerbejdżanie. Wszyscy tam byli. Byli też i Polacy. Jak się okazało, w Piatigorsku działa prężnie stowarzyszenie polonijne, które wystawiło broniącą polskiego ducha na kaukazie warownię z powiewającą flagą biało-czerwoną, pod którą żadna wojna się nie toczyła. Raczej był bigos i wódka zamiast płaszcza i szpady. O Polakach przyjdzie mi jeszcze nie raz wspomnieć. Wracając do innych narodowości, to każde przedstawicielstwo kultury danego regionu przygotowało potrawy, którymi częstowano gości bez żadnej opłaty. Próbowałem wielu specyfików, lecz najbardziej zapadły w pamięć czeczeńskie kluseczki z kaszy kukurydzianej i naleśnik ze śliwkami oraz przyrządzona na zarządzanych przez Kozaków wojskowych kuchniach polowych kasza gryczana z mięsem. Polski bigos był oddzielnego rodzaju, doprawioną wspomnieniami potrawą – jako zagryzka do wódki w studenckich czasach idealny, a i tutaj ową funkcję spełnił wyśmienicie.

O organizacji i przebiegu. Dużo milicjantów, lecz dużo milicyjnej roboty nie było. Naród się bawił, jak każdy naród na festynie się bawi. Jednak nie było żadnych bójek, żadnych zatargów, żadnego wysadzania się w powietrze. Mimo dużej ilości spożytego alkoholu, naród wracał z imprezy o własnych siłach lub przy lekkiej pomocy osób w lepszej kondycji. Panowała ogólna radość i chęć świętowania. Niestety w amfiteatrze świętowano przy muzyce pop w wykonaniu nieznanych mi, a przedstawionych jako takie, gwiazd. Jednak ogromny tłum osób raczej uniemożliwiał dotarcie w to miejsce i bez własnej woli nie mogliśmy się tam znaleźć. Na zupełnie innym poziomie były występy przy narodowych pawilonach. Polski polonez, ormiańska muzyka na żywo, czy rewelacyjne tańce czerkieskie (takiej dynamiki ruchów nigdy nie widziałem) pozwoliły na moje pierwsze żywe zetknięcie się z różnorodnością kulturową Kaukazu Północnego. Dobre dobrego początki.

Read Full Post »

Zbiór krotochwil z dnia dzisiejszego.

Ranek. Wstaję na śniadanie, lecz jak zwykle ono na mnie nie czeka. W kuchni spotykam ojca wietnamskiego klanu okupującego piętro. Wymiana uprzejmości, skąd jestem tym podobne standardowe sprawy międzynarodowych kontaktów. Oznajmiłem że jestem z Polski, lecz jako że słabo zna rosyjski, nie rozpoznał tego kraju, i poprosił o nazwę stolicy. Na nazwę ‚Warszawa’ zareagował wyraźnym entuzjazmem, i dumnie powiedział, że jest wielkim kibicem Legii. Czasami próbuję wyobrazić sobie możliwe warianty potoczenia się konwersacji aby nie być zaskoczonym, lecz osoba Wietnamczyka żyjącego na Kaukazie i przy tym fana Legii zbiła mnie z tropu. Na początku lat 90tych jego rodzina żyła jakiś czas w Warszawie i handlowała na bazarach. Potem przenieśli się do Rosji. Lecz Legii na Spartaka czy Dynamo już nie zamienił.

Popołudnie czyli ciąg dalszy badań zdrowotnych. Dwie kliniki do odwiedzenia, 8 gabinetów, tyleż pieczątek i podpisów. Do niektórych byłem kierowany tylko po podpis, nawet nie patrzyli na wyniki badań. W niektórych gabinetach nie wiedzieli co zrobić ze sprawką 086-U i odsyłali do sąsiednich pomieszczeń. Z prześwietleniem płuc zdarzyło się tak, że nie mieli już gdzie odesłać, i dali pieczątkę. Są jednak plusy w tych minusach. Rosjanie bardzo dobrze sprawują się w kolejce, chyba nawet lepiej niż Polacy. Każdy zna swoje miejsce, wpychania się nie ma, wszyscy grzecznie czekają. Za 60zł dowiedziałem się, że jestem zdrów.

Późniejsze popołudnie. Ten czas spożytkowałem na zakupy i bardzo owocną rozmowę z Dimą, wspomnianym już ochroniarzem akademika. Dima udzielił pożytecznych informacji dotyczących turbaz, więc i o inne rzeczy można byłoby zapytać. Postanowiłem uzyskać coś o klubach z muzyką rockową w Piatigorsku. Już w klinice zaczepiłem chłopaka w glanach czekającego na świadectwo kwalifikacji zdrowotnej na kierowcę, i dowiedziałem się że niedaleko mnie, gdzieś na Romaszce, jest taki klub. Zapytałem więc o niego Dimę, co by dokładnie się zorientować w sytuacji. Dima udzielił dokładnych informacji. Klub zlikwidowano gdy, i tu cytat ,”minęła moda na muzykę rockową”. Zdanie które potrafi przegrzać zwoje nerwowe, zabójcza neurolingwistyka. W jakim umyśle, i w jakiej rzeczywistości odzwierciedlanej przez ten umysł mogło powstać takie zdanie. Przecież rock, tak jak muzyka klasyczna, raz już rozpoczęty, nie przeminie. Rock nie jest modą, on nie znika i powraca. Po prostu jest. Jest jednak jedna knajpa z muzyką na żywo, która preferuje grupy bluesowe. Dobre i to. Dima poradził zamawiać tam zieloną herbatę bo piwo drogie by przy nim siedzieć. Knajpka nazywa się Szwejk i mieści się na głównym deptaku, zwanym „Broadway’em”. Jest jeszcze szkoła muzyczna, w której piwnicach zbiera się młodzież z gitarami aby poćwiczyć. Choć ostatnio ktoś wykupił tę piwnicę na cele handlowe, i młodzież jedynie przy dobrej pogodzie zbiera się przed budynkiem. Takie życie na Kaukazie. Dima pamięta to miejsce tętniące życiem ze swojej młodości, gdyż sam w latach 90tych miał długie włosy i grał w punkowym undergroundzie na bębnach.

Wieczór. Spacer na górkę Maszuk (936 m.n.p.m) zajmuje 1.5h (kolejka linowa 100 rubli) i jest bardzo pożyteczny dla zdrowia jak i dla robienia zdjęć miasta, z góry. Tutaj dziś pogoda mnie nie zaskoczyła, padało. Lecz za to, i to jak, zaskoczyła mnie budka z kebabami. Jest sobie budka z kebabami przy tarasie widokowym umieszczonym tuż przy górnej stacji kolejki linowej. Z budki oprócz zapachu baraniny wydobywa się także rosyjska muzyka disco, mająca zachęcić klientów. W budce owe kebaby przyrządzała pani w wieku lat 30tu, ubrana w brązowy kapelusz kowbojski i tak samo że brązowe kowbojskie kozaczki. Gdy zbliżałem się do budki, następowała zmiana piosenki. To co usłyszałem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Idę sobie ścieżką, widok na całe miasto i jeszcze przeze mnie nie widziany Elbrus w oddali, a tu z głośników zaczynają płynąć „Kolorowe Jarmarki” by Maryla Rodowicz. W takiej chwili można poczuć że ma się w kieszeni złotówki a nie ruble.

Koniec na dziś.

Read Full Post »

Piatigorsk po raz drugi

Zaczęło się pięknie. O godzinie 5 rano zamiast na dworcu spotkać obrośniętego taksówkarza, przywitały mnie dwie dwudziestoparoletnie pracownice uniwersytetu. Prawdziwe ruskie krasawice, Natasza, i Nastia. Co prawda i tak potem poszliśmy do obrośniętego taksówkarza, lecz nie z nim, a z nimi na tylnej kanapie usiadłem. Podróż przez śpiący jeszcze Piatigorsk była średnio interesująca. Socreal w kiepskim wydaniu. Wielka płyta i tandetne billboardy na niej. Dziesięć minut później obudziliśmy portierkę. O godzinach porannych są tak samo wkrwione jak te polskie. Umówiłem się z Nataszą na wprowadzenie w życie uniwersytetu dnia następnego a chwilę później obudziliśmy Rameza, 19to letniego Egipcjanina, mojego nowego współlokatora. Ramez powiedział cześć, ja powiedziałem cześć. On położył się na swoje łóżko, ja na swoje (mam pościel w niebiesko białe pasy, jak prawdziwy marjak.). Jeszcze jedno. Jestem uzależniony od Internetu chyba. Cztery dni w pociągu, godzina piąta rano, z dwoma plecakami ledwie wchodzę na czwarte piętro ale i tak pierwsze co zrobiłem po dostaniu się na nie, to obczajka okablowania. Szybkie spojrzenia na listwy pod sufitem, szukanie migających światełek routera, baczne przyglądanie się czy aby to nie kable telefoniczne…LAN jest, można spokojnie iść spać:) Koniec podróży, miejsce docelowe osiągnięte.

Piątek. Pięć godzin snu wystarczyło aby zregenerować siły i nabrać ochoty na poznawanie nowego świata. Trochę pogadałem z Ramezem, aby wybadać teren na którym się znalazłem. Krótka historia Rameza: uwalił rok na uniwersytecie w Egipcie i niejako ratując się przed wyrzuceniem zapisał się do programu wymiany studenckiej. Mieszka na południu Egiptu, nad Nilem, w mieście którego nazwy nie mogłem zapamiętać. W spotkaniach międzykulturowych niezwykle ważne miejsce zajmuje kwestia wyznawanej religii, więc wymijająco zapytałem, czy wódkę pije. Na owo sprytne pytanie Ramez już mniej wymijająco odpowiedział, że nie mam się o to martwić, gdyż on jest chrześcijaninem. W tym momencie ucieszyłem się, że rodzice mnie ochrzcili.

Pierwszy rzut oka na akademik. Dwie portierki, dwóch ochroniarzy na wejściu. Budynek 8 piętrowy, są windy. Mieszkam na 4tym, w boksie, tzn. łazienka i prysznic na dwa pokoje dwuosobowe. Kuchnia z dwiema lodówkami, kuchenka mikrofalowa i pralka automatyczna. Na piętrze na razie jeden Grek, trzech Afgańczyków, wspomniany Egipcjanin Ramez i zajmująca dwa boksy trzypokoleniowa rodzina z Wietnamu która okupuje akademiki w Piatigorsku od dwudziestu lat.

Ramez poszedł obczaić listę zajęć, natomiast ja postanowiłem poszukać podstawy bytowej mojego rocznego kursu, stołówki. Dziarskim krokiem wchodzę do głównego budynku, gdyż w nim przez przeszklone ściany zauważyłem konsumujące coś przy stolikach dziewczęta (wcale im konsumpcja w boczki nie szła). Na wejściu uśmiecham się do wielkiego ciecia pilnującego drzwi i kieruję się do stołówki. Za chwilę słyszę niewyraźne nawoływania, jednak wyraźnie do mnie. Odwracam się, choć wcale nie mam ochoty drugi raz na ruskiego ciecia patrzeć. Pytam się więc o co chodzi, a on, że chodzi o dokumenty. Wyjaśniam więc, że dopiero dziś rano przyjechałem, i właśnie idę do pokoju 134 odebrać legitymację. Jakoś nie dotarło do niego to wyjaśnienie, więc pokazuję dowód osobisty z białym orzełkiem na odczepne i idę dalej. On też poszedł dalej, niestety w tym samym kierunku co ja, i znów nawołuje do zatrzymania się. Pytam więc, o co jeszcze mu chodzi. Na to cieć zaskakując mnie zupełnie zarzuca mi nieodpowiedni strój dla przebywania na terenie uniwersytetu. W szortach nie wpuszczają. Nigdy nie uważałem się za zbyt mądrego, lecz w tym momencie zgłupiałem chyba jak nigdy. Patrzę na ciecia – dres, patrzę na resztę studentów – cziksy w miniówkach, cycki wywalone, buty na takich szpilkach że mogły by służyć do włożenia nie tylko na nogi, a wszystko to w mieszaninie kolorów czarnego, różowego i złotego. Większość pacanów w dresach adidasa ze złotymi paskami, ci z lepszym gustem włożyli dżinsy i koszulki z cekinami. Otumaniony całą sytuacją wyszedłem z budynku. Jak w Rosji chcą cię udupić, to paragraf znajdą. Trudno, jedzenie znajdę przecież.

Niedaleko uniwerku trafiłem na pizzerię. Myślę sobie, dobra pizza na początek dnia. Wystrój lokalu lekko do dupy – niby restauracja chińska sądząc po meblach, na ścianach czarno-białe fotki z Nowego Jorku a menu włoskie. Srał pies wystrój, z menu było najgorzej. Mała pizza z kurczakiem w przeliczeniu kosztowała mnie 24 złote. Wkrwiony ceną zamówiłem jeszcze piwo, 4 złote, i to mnie trochę uspokoiło. No i to że pizza była naprawdę dobra.

Najadłem się, i ruszyłem w miasto. Jak się później okazało, nie w tym kierunku co trzeba, ale przynajmniej trafiłem na mały ryneczek. Rynek już się kończył, więc wybrałem za miejsce nabycia produktów mały market al’a Biedronka. Lekko zdenerwowany zajściem na uniwersytecie od razu uderzyłem na dział alkoholowy. Krótkie spojrzenie na ceny spowodowało, że od razu uderzyłem na dolne półki. Tutaj najgorsze sorty zaczynają się od 60 rubli, więc znośnie. Wybrałem Starą Bajkę za 95r, i okazała się znośna. Natomiast lepsze sorty, w stylu Ruskiego Standardu wycenili na 320 rubli, więc tyle co w polskich marketach. Lekko mnie to zniesmaczyło muszę przyznać. Następny niesmak powstał bez posmakowania. Lodówka z surówkami: surówka z marchewki (marchew w oleju) – 250 rubli za kilogram, kiszona kapusta – 100 rubli za kilogram. Kilogram ziemniaków też dupy nie urywał – 35 rubli. Wersja Kubusia na rynek rosyjski,czyli Tedi – 32 ruble za małą butelkę. Makrela w sosie pomidorowym 90 rubli. Przeżyłem lekki szok kulturowy. 10 rubli = 1 złoty.

Wróciłem do akademika, co by wódkę do zamrażarki wrzucić, gdyż moje nerwy wymagały wieczornego ukojenia. Trochę się ogarnąłem i wyruszyłem na spotkanie z Nataszą. Dziesięć minut przed umówionym czasem spotkania usiadłem na ławeczce przed wejściem do głównego budynku i podziwiałem widoki. Dziesięć minut po umówionym czasie spotkania zamiast Nataszy przyszedł Ramez. Przysiadł się i też zaczął podziwiać widoki. Nataszy nadal nie było, więc wysłałem Rameza, jako że on legitymacją już dysponował, do środka. Po kilku minutach wyszedł z Anną, główną koordynatorką obcokrajowców i udaliśmy się do środka. I tu znów cieć na bramce. I znów czepia się szortów. Patrzę pytającym wzrokiem na Annę, a ta głupia zaczyna się tłumaczyć cieciowi za mnie. Że dopiero co przyjechałem, że jeszcze na pewno się nie rozpakowałem, i następnym razem przyjdę już w długich spodniach. Oj nie tego się spodziewałem. Anna jest nie tak znów nisko w hierarchii pracowników uniwersytetu żeby tłumaczyć się jakiemuś cieciowi. Rosjanom lata komunizmu chyba bardziej pomieszały w baniach niż przypuszczałem. Wystarczy ciul w mundurze firmy ochroniarskiej stylizowanym na specnaz i już głupieją. Cóż, fakt obowiązkowego zakrywania łydek został potwierdzony, głupota tworzących przepisy w Rosji też. Poza tym przy wejściu każdy plecak, torebka czy teczka są sprawdzane. Może przez to rzadko jakiegoś studenta można spotkać z książką.

Poszliśmy z Anną do jej gabinetu. Tutaj jakieś głupoty wprowadzające, kilka ankiet do wypełnienia i papierków do podpisania. Myślałem że sprawę legitymacji też załatwię, więc daję zdjęcia. I znów dupa. Zdjęcia nie mogą być na błyszczącym papierze, bo pieczątka źle się odbije. Chyba im odbiło. No nic, zawsze to okazja do poćwiczenia rosyjskiego w fotolabie. Część oficjalna wprowadzenia do kursu się zakończyła, więc przeszedłem na bardziej turystyczne tematy. Zacząłem zadawać pytania o turbazy w okolicy, jak najlepiej się do nich dostać itd. Jednak jako odpowiedź nie pojawiły się dokładne wskazówki, lecz jakieś westchnienia raczej, pomruki i informacja że niedługo uniwersytet zorganizuje nam wycieczkę. Z uśmiechem na ustach powiedziałem co myślę o turystyce zorganizowanej, a na to Natasza bez uśmiechu na ustach powiedziała, żebym przeczytał „Prawa i obowiązki przebywania obcokrajowców uczących się w PGLU na terenie Federacji Rosyjskiej”. Pozwolę sobie przytoczyć punkt piąty dokumentu który przedłożono mi do podpisu.

Przy wyjeździe do innych miast i rejonów Rosji należy sporządzić dokumenty pozwolenia na przejazd. Takie pozwolenie wykonuje się na podstawie oświadczenia, w którym wskazuje się: nazwę punktu docelowego, trasę do niego prowadzącą, czas i adres przebywania, telefon kontaktowy. Oświadczenie to sporządza się w odpowiednim urzędzie, nie później niż do trzech dni przed datą wyjazdu”

Gdy czytałem ten i pozostałe punkty, prze okno patrzyła na mnie wysoka na 4 piętra głowa wiecznie żywego Lenina znajdująca się po drugiej stronie ulicy. Smutne to, że człowiek całe życie zmuszany jest do łamania prawa.

Wieczorem wyszedłem jeszcze na kilka piw i zacząłem zastanawiać się nad przystosowaniem przy zmrożonej już wódce.

Sobota była dniem przełomowym. Mówi się, że w każdym kraju tuż po przyjeździe trzeba przystosować swoją florę bakteryjną do lokalnych warunków przez spożywanie jak największej ilości produktów w znacznym stopniu nieprzetworzonych. Sądzę, że dla duszy takim odpowiednikiem kefiru może być wódka. Człowiek budzi się z kacem, i wszystkie problemy jak ręką odjął. Cały piątek patrzyłem na Piatigorsk betonowy. Wielka płyta jak okiem sięgnąć. Trzeba więc było zacząć poszukiwania Piatigorska z początków dwudziestego wieku. Tu musi coś być ładnego. Niemożliwe żeby Lermontowa inspirował żelbet. Zanim znalazłem pierwsze sanatoria i ścieżki spacerowe, trafiłem do miejsca, które w ciągu kilku minut sprawiło, że wszelkie problemy zniknęły. Był to rynek. Całe życie uciekałem od targowisk hurtowych, a tu w Rosji okazały się być miejscami z największą dawką normalności. Górny Rynek, bo tak się nazywa, wielkością trochę ustępuje oszskiemu bazarowi w Biszkeku. Jest jednak równie kolorowy, z lepioszkami, stoiskami z surówkami i produktami mlecznymi budzącymi zainteresowanie i sprzedawanymi na wagę, mięsem przechowywanym na wolnym powietrzu. Kirgizów tutaj nie ma, za to zastępują ich mieszkańcy Dagestanu, Inguszetii i innych narodowości tej części Kaukazu. Piwo w kuflu tańsze niż butelkowe w sklepie. Szaszłyki z baraniny wyśmienite a ludzie jakoś tak bardziej uśmiechnięci i mniej poebani niż ci z uniwersytetu. Targowisko ostatnim bastionem humanizmu w Rosji.

Poniedziałek. Poszedłem na pierwsze zajęcia. Nie odbyły się. Poszedłem więc do sekretariatu ustawić się na testowanie obecności wirusa HIV w moim organizmie i jakieś inne badania medyczne, które określa się mianem U86. Ten gówniany formularz nie obowiązuje chyba nigdzie na świecie, tylko w Rosji. Miałem je wykonać w Polsce, ale, a) nikt o czymś takim nie słyszał, b) gdyby nawet, to i tak chcieli by potwierdzonego notarialnie tłumaczenia na język rosyjski. Ramez zrobił coś co przypominało owo badanie w Egipcie, i teraz ma papier który przypomina toaletowy, bo nie uznali tego na uniwersytecie. Zagaiłem także o możliwość wyjazdu w góry, i co by polecali na początek. Nic nie polecili, więc zapytałem o Damhurc, ośrodek wypoczynkowy będący własnością uniwersytetu, położony w górach przypominających nasze Tatry, czyli nie za wysokich, lecz malowniczych. Zaczęli ściemniać, że dla obcokrajowców zamknięty, że to strefa przygraniczna, że pogranicznicy, że to, że tamto. Gdy wracałem do akademika, zagaiłem ciecia na bramce. Dima okazał się mieć babcię Polkę, a jego dalsza rodzina mieszka obecnie w Krakowie. Ale ważniejsze jest to, że na Damhurc według jego informacji można pojechać autobusem, a samochodem zajmuje to max dwie godziny. W mojej grupie będzie trójka Niemców, właśnie dziś do akademika się wprowadzili. Nie wiem jak oni poradzą sobie w tym całym bałaganie. No chyba że będą robili to co im na uniwersytecie powiedzą. Ogólnie rzecz biorąc, nie jest dla mnie problemem wsadzenie sobie całego tego urzędniczego bełkotu w dupę, lecz jak zawsze rozchodzi się o pieniądze. Skoro są takie przepisy, to aby je złamać czasami trzeba dać łapówkę. Przy dwutygodniowym urlopie nie są to jakieś straszne pieniądze, lecz w skali roku może się tego nazbierać. I to najbardziej denerwuje, bo z łamaniem głupiego prawa nie mam większych problemów moralnych.

Poza tym miałem pierwsze spotkanie z Niemcami. Dwóch jugen studenten i jedna frau. Denerwuje ich to samo co mnie, plus inne rzeczy na które ja bym uwagi nie zwrócił, jak spóźnianie się nauczycieli czy obecność ochrony w każdym budynku uniwersytetu. Ochroniarze okazali się być obecni nie tylko na uniwersytetach lecz i w szkołach oraz przedszkolach. Wprowadzili się w te miejsca podczas drugiej wojny czeczeńskiej, i jakoś tak się ostali z rozpędu, niczym Armia Czerwona w Europie Środkowej po drugiej Wojnie Światowej.

Dosyć narzekania, choć o czymś pisać przecież trzeba. Ogólnie dobrze. Przy ładnej pogodzie podobno będę mógł zobaczyć Elbrus z okien akademika. Sam akademik jest ośmioma piętrami wielkiej płyty wypełnionym prawie w całości płcią piękną o wachlarzu wiekowym 17-22 lata…..:) I net mi podłączyli. Znów niestety płaci się za megabajty a nie za czas spędzony w necie. Podobno niedługo ma być WiFi zamiast kabli, już bez limitów.

Read Full Post »

Krwa, co za kraj. Od kilku dni oddaje dokumenty, sprawki, wnioski. Oddaje mocz, krew, pieniadze. Dobrze chociaz ze dupy jeszcze nie dalem. No i pada caly czas. Niedlugo bede mial chyba net, to napisze wiecej. Eh, Polska chyba nie jest najglupszym krajem na swiecie:)

Read Full Post »

Kijow

Podroz.  Pokonujac trase Lwow-Kijow mozemy zauwazyc poczatek zmian na kolei ukrainskiej, zmian ktore pchaja je ku Zachodowi (o wiele szybciej niz nasze PKP). Wyremontowane wagony, posciel z oficjalnym logo UZ na calej powierzchni, kible czyste, tablice informujace o temperaturze w srodku, czasie, i o ty, czy akurat kibel jest zajety. Poza tym, rewolucja na ktora wszyscy czekali, czyli otwierajace sie okna. Systematycznie tabor bedzie zapewne wymieniany, i juz niedlugo bedziemy mogli krotka trase pokonac w warunkach, jakie w Polsce oferuja nam przejazdy miedzynarodowe. Brawa dla UZ. Poza wrazeniami wizualnymi, nowe wagony dostarczaja nam takze bodzcow sluchowych w postaci radiowezla. Tuz po ruszeniu z glosnikow wydobywa sie krotkie pouczenie o zaletach wykupienia poscieli, o niespozywaniu nadmiernych ilosci alkoholu oraz o uwazaniu na swoj bagaz. Po krotkim wprowadzeniu do zycia w pociagu nastepuje odtworzenie piosenki w stylu ukro-disco wykonywanej przez jakas bialoglowe,  a ktorej tekst chwali lwowski odzial UZ (‚zaliznica, nasza lwiwska zaliznica….’), natomiast na pobudke przed Kijowem puszczany jest utwor w podobnej stylistyce, lecz o bardziej uniwersalnym tekscie (‚zaliznica, zaliznica, ulybnijsja prowadnice….’). Moim zdaniem dobry wzor dla PKP, przynajmniej zagraniczni pasazerowie mogli by sie usmiechnac na koniec podrozy.

Co w Kijowie? Deszcz, zimno. Alkohol w podobnych cenach jak we Lwowie (6 hrywien za piwo pod parasolkami). Jest jednak pewna roznica w porownaniu ze Lwowem. Otoz Kijow jest miastem duzo bogatszym, o bardziej rozwinietej infrastrukturze, co zaskutkowalo tym, ze plec piekniejsza ma duzo lepszy dostep do produktow spozywczych i z tego udogodnienia, co mozna zaobserwowac na ulicach, korzysta. A moze tylko przez pogode cieplej sie ubraly…

Cos o jedzeniu – znalazlem parowki w ciescie, lecz jakies takie ciotowate – nie smazone na oleju, lecz w slodkiej bulce. Niepolecam. Polecam natomiast wszelkiego rodzaju produkty mleczne – niesamowicie dobre (lekko slodkie, ogromny wybor) maslanki. Wypilem ich chyba tyle, co i piwa.

Poza dokuczajacym deszczem, aczkolwiek jako ze zmuszajacym do siedzenia z piwem w reku, wiec nie takim zlym, odnotujemy nastepujace osobliwosci Kijowa: polowa cerkiew przed budynkiem izby wyzszej, picie na ulicy oraz komunikacja.

Zacznijmy od polowej cerkwii. Dwa namioty wojskowe, piecyk-koza w srodku, zamiast krzesel klody drewna, prowizoryczny chodnik z desek. a to wszystko na 100m2. Trafilem akurat na procesje spod owej cerkwii do niewiadomego mi miejsca. Srednia wieku protestujacych – 70 lat. Jednak zadziwiajaco dziarsko trzymali krzyze (porzadne, z metr wysokosci), ikony (zawieszone na szyi za pomoca sznurka) i transparenty. „Juszczenko, lamiesz nie tylko Konstytucje, lecz takze Prawo Boze”, „Prawoslawni i inni sprzeciwiaja sie wprowadzeniu paragrafu 320/94 – WR” – te zapamietalem, gdyz bylem ciekaw, co takiego robi Juszczenko, i co to jest 320/94 – WR. Niedowiedzialem sie jednak ani o jedny, ani o drugim. Pierwsza zapytana pani z kolorowym obrazkiem na szyi powiedziala ze 320/94 – WR to ich zycie, ktore probuje sie im odebrac. Zapytany o to samo pan powiedzial cos wiecej, lecz w tym przypadku dowiedzialem sie tylko tyle, ze ukrainski to nie wcale taki rosyjski jak mi sie wydawalo – z calego monologu dotarlo do mnie, ze chodzi o podatki dla cerkwii (albo i nie). Niestety nie moglem dopytac sie bardziej, gdyz grupa ochoczo ruszala do centrum. Zostalem i poprzygladalem sie calkiem sporej grupie kotow ktora zadomowila sie przy namiotowej cerkwii. Dobrze utuczone, czyste i skore do zabawy. Duzo ciekawsza forma protestu niz palenie opon. Spotkalem tam rowniez dwojke sympatycznych na pierwszy rzut oka mlodych ludzi z Polski. Jednak polak w Kijowie to nie taka atrakcja jak w polak w Biszkeku, wiec dluzszej niz kilka zdan znajomosci nie zawarlismy.

Ukraina to prawdziwy raj dla milosnikow piwa. Nie dosc ze jest bardzo dobre, to mozna je spozywac prawie wszedzie. Chreszczatik – polowa ludzi z butelka w rece, parki nad Dnieprem – polowa ludzi z butelka w rece. W okolicach dworca troche inaczej – druga reka zajeta czyms co jedzenia. I nikt sie przyczepi ze sluzb mundurowych. Zreszta nie ma powodu, gdyz zataczajacych sie osob w ciagu kilkunastu godzin spracerowania nie zauwazylem. Tak samo bylo i za moich pierwszych wizyt w Kijowie, lecz co wroce do Polski, to zapominam ze mozna inaczej podejsc do kwestii spozywania alkoholu w miejscach publicznych. Wpisujacym sie w ten klimat uroczym obrazkiem byla babuszka przy wejsciu do metra: w jednej rece trzymala kubek i zbierala do niego pieniazku, w drugiej rece trzymala kubek z piwem i popijala sobie od czasu do czasu.

Komunikacja. Temat dosc zwiazany z poprzednim. Krotko – na dworcach nie smierdzi moczem, na stacjach metra nie smierdzi tez, nie smierdzi w zaulkach, w parkach (darmowe toalety) i bramach. Przejscia podziemne sa czyste – i tu nie smierdzi. Transport publiczny jest strasznie czysty nie tylko jesli chodzi o jego srodki, lecz takze cala infrastrukture towarzyszaca. Wstyd mi, gdy pomysle ze ktos jadac z Kijowa moze wysiasc na Warszawie, obojetnie jakiej.

Troche cen, moze komus sie przydadza: prysznic we Lwowie – 10hr, prysznic w Kijowie – 20hr, piwo – 5-8hr, toaleta – 1-2hr, Big Mac Menu – 25hr. Maslanka smakowa – 4hr, godzina w kafejce – 10hr.  Jedna hrywna – 35gr.

Read Full Post »

Older Posts »