Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Kwiecień 2010

http://www.youtube.com/watch?v=IDGQYbDNcGc

http://www.youtube.com/watch?v=F4s4wBZBTkY

Read Full Post »

W 2006 roku Daniel Kalder napisał książkę „Zagubiony Kosmonauta” (a w 2009 podarowali mi ją moi przyjaciele), traktującą o pobycie w Rosji, i zainspirowanej tym pobytem poddaniu się idei anty-turystyki. Według niego, jak i wielu innych podróżników, należy dla poznania prawdziwego oblicza danego kraju unikać miejsc opisywanych we wszystkich przewodnikach, wychwalanych na forach dyskusyjnych i trwale wpisanych w mapę szlaków podróżniczych. Więc Rosja u Kaldera to nie Petersburg, Moskwa i Bajkał a Tatarstan, Buriacja i Kałmucja. Zakładając podróżowanie po jak najgłębszych dziurach, Kalder w niekiedy równie głębokim stylu opisywał odwiedzane przez siebie miejsca. Żyjąc zaledwie 500km od stolicy Kałmucji, Elisty, nie mogłem nie skorzystać z okazji i postanowiliśmy wraz z przyjaciółmi odwiedzić najbliższą, zdaniem Kaldera, prawdziwą turystyczną dziurę, a jednocześnie jedyną europejską republikę której oficjalną religią jest buddyzm. Z Piatigorska do Elisty możemy dostać się autobusami jadącymi do Wołgogradu i Astrachania. Czas jazdy 7-9 godzin, koszt biletu 450-600 rubli. Jako że Nick i Alenka mieli w piątek jeszcze zajęcia, jako pierwsi wyruszyliśmy z Esti w celu znalezienia kwatery. Lonely Planet z 2008 podawało najtańszą opcję za 800 rubli od osoby (hotel Elista to 2500rubli). Nam w końcu udało się znaleźć za 375r od osoby za weekend. Trzecia próba znalezienia noclegu dla turystów okazała się skuteczna, więc całkiem nieźle jak na rosyjską pustkę. Pierwszym naszym pomysłem było ulokowanie się w hotelu robotniczym Rosyjskich Żelieznych Darog. Dwukondygnacyjny budynek z cegły znajduje się 200m od dworca autobusowo-kolejowego, i jest całkiem ciekawą opcją dla turystów. Cena za osobę 300 rubli, miła pani portierka i chętni do biesiad kolejarze zachęcają do przekroczenia progu. Niestety na weekend wszystko zarezerwowała ekipa remontowa, i za poradą portierki udaliśmy się do akademika technikum transportu drogowego i komunikacji. Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, że część hotelową zlikwidowano kilka lat temu i przyjezdnym pokojów już nie wynajmują. Wielka szkoda, gdyż na parterze mieściła się stołówka, a dla miłośników wiecznego życia studenckiego przechadzki po korytarzu wśród kałmuckiej młodzieży i śniadanie na stołówce było by nie lada gratką. Kupiliśmy więc gazetę z ogłoszeniami, i zaczęliśmy dzwonić. Poza mieszkaniami do wynajęcia, mogliśmy zadzwonić do osób sprzedających: sadło jenota (pół litra za 250zł), mięso i żółć wilka oraz Audi 80 z 1995 roku za 15tyś złotych. Chyba cena audika najbardziej zadziwia…. Elista to 8 mikrorejonów. Czwarty i piąty rozlokowane są dworcu, dosyć daleko od centrum, lecz dobrze obsługiwane marszrutkami. Dobrze jest znaleźć się w 1,2 lub 3. Niedaleko od centrum, ceny znośne. Niestety weekend to czas gdy ludzie ze stepu przyjeżdżają do miasta rozerwać się, i wszystko było pozajmowane (cena ok 250r od osoby za noc). Po krótkim czasie znaleźliśmy jednak mieszkanie jednopokojowe, wynajmowane zarówno, jak mówiła gazeta, na dni jak i na godziny. Dostosowanie do potrzeb rynku odbiło się niestety na zamortyzowanym w zbyt dużym stopniu łóżku, i gdyby nie alkohol, ciężko było by w trójkę zasnąć. Wynajmującym mieszkanie okazał się być niezwykle miły Kałmuk pracujący jako taksówkarz. Mieszkanie okazało się być ulokowane w położonym niedaleko dworca (naprzeciwko niemal hotelu robotniczego RŻD) akademiku kombinatu piekarniczego. W cenie noclegu było również odwiezienie nas do centrum, więc po rozpakowaniu się postanowiliśmy poczekać na Nicka i Alenkę w bardziej interesującym miejscu. Życie nocne Elisty przypomniało mi stare dobre czasy w Biszkeku. Mnóstwo ludzi spaceruje po zmroku, buddyjskie pagody ładnie oświetlone neonami, na każdym rogu kioski sprzedające piwo i wódkę. Młodzież grzecznie siedzi na ławeczkach i wspomaga zakupami panie kioskarki. Mało powiedzieć młodzież, doprecyzować należy. Kałmuckie dziewczęta siedzą po zmroku na centralnym placu i obalają browarek za browarkiem. Po tylu miesiącach spędzonych w wydawało by się wielokulturowym Piatigorsku odwykłem od takiego widoku. Kaukaskie dziewczęta nie są najlepszym targetem dla gorzelni i kompanii piwowarskich. Przed północą przyjechali Alenka i Nick, spotkaliśmy ich na dworcu i udaliśmy się do naszego chlebowego akademika. Oczekiwanie w centrum poskutkowało tym, że zbyt szybko trzeba nam było wejść do mieszkania, i ukręciłem klucz w zamku. Na szczęście w akademiku można znaleźć wszystko, w tym i młodego Kałmuka z kombinerkami, więc po chwili śmiechu na korytarzu, przyszło na chwile śmiechu nad jednym łóżkiem dla 4 osób.

Po ciężkiej nocy sobota okazała się być niezwykle udaną. Elista nie jest dziurą, jak opisywał ją Kalder. Trudno powiedzieć, co opisywał Kalder. Łatwiej odpowiedzieć, z jakiego punktu widzenia. Urodzony w Szkocji, w roku 1974, spędził 10 lat w Rosji, głównie w Moskwie i Petersburgu. Taki punkt widzenia pozwala dostrzec dziurę w całym. Być może początek lat 90tych był trudny dla tego, jak i dla wielu rosyjskich miast. Lecz od połowy ostatniego dziesięciolecia XX wieku, jedyne co można powiedzieć o ocenie tego miasta przez Kaldera, to to, że każdy mierzy wielkość dziury swoją miarą.

Cóż więc warto zobaczyć? Przede wszystkim hurul, imponującą buddyjską świątynię niedaleko centrum, z mnóstwem młynków których kręcenie sprawia niezwykłą frajdę, nawet niewierzącym. Buddyjski młynek jest w kategorii religijnych atrakcji czymś wyjątkowym. Kręcenie młynkiem przypomina dziecięce zabawy i sprawia mnóstwo radości. Szkoda że w kościele katolickim nie ma nic dla dzieci (poza wyrywaniem swoich imion na ławkach podczas nudnych mszy). Centrum miasta ze swoimi bramami buddyjskimi i pagodami jest również interesujące, podobnie jak i położone niedaleko Parku Przyjaźni muzeum etnograficzne, oraz zlokalizowane na obrzeżach miasto szachów. Niedaleko od hotelu Elista znajduje się rynek, na którym spotkać można dwie interesujące osoby, obie prowadzące restauracje. Pierwszą z nich jest Tatiana. Gdy zbliżyła się pora obiadowa, postanowiliśmy opuścić główny plac, i poszukać czegoś przyjemnego z lokalną kuchnią. Zaszliśmy do rozlokowanej tuż za rynkiem restauracyjki „Ujut”. Stajemy przed ladą, i pytamy panią o to, co mogłaby polecić z kałmuckiej kuchni. Polecono mam bjorg, zwany zdrobniale bjoriki (pierogi z baraniną i śmietaną), mahanę (rosół z baraniny lub baranina z kluskami – Kałmucja słusznie słynie z wysokiej jakości baraniny) oraz kałmucką herbatę. Najciekawsza wydaje się być herbata kałmucka, czyli dżomba, w skład której herbata buddyjska „w płytkach” (sprasowane odpady powstałe przy produkcji herbaty) gotowana razem z wodą i krowim mlekiem, szczypta soli, liść laurowy i kolendra i dużo masło śmietankowe. Gdyby popatrzeć na kalorie, bardziej przypomina ona zupę niż herbatę w naszym rozumieniu. Gdy złożyliśmy zamówienie, pani zza baru zapytała się nas, czy przypadkiem nie jesteśmy Polakami. Być Polakiem, nic strasznego, więc potwierdziłem jej przypuszczenia, na co usłyszeliśmy łamaną polszczyzną „Witam państwa, oj jak miło, jestem Tatiana, z Nowego Targu”. Kwiecień jest niezwykłym miesiącem w tym roku. Katastrofa pod Smoleńskiem, wybuch wulkanu na Islandii, trzęsienie ziemi i śnieżyce w Chinach, a teraz mieszkanka Nowego Targu proponuje nam kałmucką herbatę w Eliście. Zadziwiający ten nasz świat. Dziadek Tatiany ożenił się z Żydówką i podczas wojny musieli razem ze swoją córką uciekać. Uciekli do Rosji, gdzie to mama Tatiany wyszła za mąż za Rosjanina, i osiedli w Eliście. Dziadek po wojnie wrócił do Nowego Targu, a nowo narodzona Tatiana została w nowo odrodzonej Republice Kałmucji. Tatiana zaprosiła nas do swego mieszkania, i dzięki spotkaniu utwierdziliśmy się w przekonaniu, że polski kod genetyczny jest rozpowszechniony po świecie dosyć dobrze, oraz że Kalder miałby rację, gdyby do Elisty przyjechał tuż po rozpadzie ZSRR. Wtedy to faktycznie przed pałacem prezydenckim pasły się krowy i owce, a miasto powoli zamieniało się w step. Co by o Ilumżynowie, prezydencie republiki od 1993 roku, nie mówić, to jednak w miarę skutecznie zrobił z Kałmucji miejsce nadające się do życia (może nie wszędzie…). Co prawda Miasto Szachów wygląda obecnie troszkę na zaniedbane i opustoszałe, jednak część domków hotelowych została sprzedana jako mieszkania, i powoli życie zaczyna się tam pojawiać. Ilumżynow nie próżnuje, i 2010 postanowił nazwać rokiem sajgaka, oraz przy pomocy ONZ założył jedyny na świecie park narodowy chroniący ten ginący gatunek (miejscowi mówią, że dużo Niemców przyjeżdża polować na nie). Lonely Planet podaje jeszcze kilka faktów o Kałmucji, z czego dwa związały się dosyć silnie ze spotkanymi osobami. Jak już wiemy, Elista próbuje kreować się nie tylko na stolicę buddyzmu w tej części świata, lecz i na centrum szachowe. Poza wizytą w kałmuckim City-chess, z szachami zetknęliśmy się i za pomocą Tatiany. Otóż okazało się, że mąż Tatiany, Jurij, był kucharzem Kasparowa, ale że jeżdżenie w delegacje mu nie odpowiadało, osiadł w Eliście i założył restauracyjkę aby spokojnie od rana do wieczora gotować baraninę. Do drugiej informacji, mówiącej o słynięciu Kałmucji z kobiecego boksu, lekko przejdziemy za pomocą wizyty u Tatiany. Otóż na nasze uwagi, o spokojnych nocach w Eliście i wysokiej kulturze picia na ławeczkach, Tatiana odpowiedziała, że mieliśmy po prostu szczęście. Dwadzieścia lat spędzonych tutaj przyczyniło się do opinii, że „mało powiedziane aby Kałmucy bili się często, oni po prostu UWIELBIAJĄ dać sobie po mordzie. Siedzą, rozmawiają spokojnie, nagle zaczynają się tłuc, by za chwilę w przyjaźni dezynfekować sobie pęknięte wargi alkoholem”. Także drodzy turyści, jeśli już (a będzie to mało prawdopodobne) ktoś wam wpierdoli, nie bójcie się, przyjaciela w nim nie stracicie. Druga odwiedzona przez nas bazarowa restauracyjka okazała się być prowadzoną przez żonę Dimitrija Doldunowa, zasłużonego trenera kadry Rosji w boksie i kickboxingu kobiet. Trzy jego wychowanki szczycą się medalami zdobytymi na mistrzostwach Rosji, Europy i Świata. Dostaliśmy od restauratorki kalendarze na rok 2010 ze zdjęciami jej męża i jego podopiecznych, w tym mnie trafił się kalendarz z autografem Ljubow Lopatiny, srebrnej medalistki z mistrzostw świata zorganizowanych w 2008 roku w Chinach. Niestety dedykacja jest dla Anny, więc jeśli jakaś interesująca się kobiecym boksem lub kalendarzami na rok 2010 Anna chciała by taką pamiątkę z Elisty, proszę się zgłaszać. Na koniec……Kalder się mylił, anty-turysta w Eliście wiele ciekawego dla siebie nie znajdzie, już w takim Piatigorsku jest dużo trudniej, i prawie niemożliwym jest np. kupić pocztówkę z lokalnym motywem.

Read Full Post »

Pogrzebany szacunek

Przeważnie ubolewam nad tym, że płacę za transfer, i nie mogę sobie pozwolić na youtuba, nawet z okazji żałoby narodowej. Jednak słysząc obecnie głosy z Polski, niezwykła radość mnie przepełnia z powodu ograniczenia dostępu do polskich mediów. O tym co dzieje się w kraju pisać nie warto, jaka Polska jest, każdy widzi. Co zaś widać z Rosji?

Przede wszystkim chciałbym odnieść się do insynuowania przez niektóre osoby fałszywego obrazu Rosjan kreowanego w polskich mediach, i jak się później okazuje fałszywego obrazu Polaków kreowanych w mediach rosyjskich. Dwa razy czułem się niezręcznie w zeszłym tygodniu. Pierwszy raz, gdy obudziłem się w sobotę na mega-kacu z mega-amnezją, i pierwszą informacją która wpadła do mojej opustoszonej głowy, była ta, że Lech Kaczyński i inni zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem. Snułem się po akademiku z kociokwikiem, a spotykane osoby szczerze składały mi wyrazy współczucia z powodu śmierci prezydenta i wyrażały nadzieję na utrzymanie się spokojnej sytuacji w Polsce. Rozumiem, że ktoś może nie wierzyć w szczerość współczucia Putina, i słusznie. Ja nie wierzę swojemu sąsiadowi. Ale co miała by zyskać dyrektorka akademika w Piatigorsku, panie ze stołówki i dziekanatu czy rosyjscy studenci i kadra naukowa? O władzach wypowiadać się nie będę, ale wielu zwykłych Rosjan dosyć szczerze była zmartwiona zaistniałą sytuacją.

Nieprawdą też jest, jakoby Rosjanie o Katyniu nie słyszeli, i dopiero bohaterska śmierć p.L.K. ujawniła światu prawdę. Miesiąc temu na kółku historyków omawialiśmy temat dosyć szczegółowo. Z jednej strony poruszenie Katynia na kółku historyków gdzieś w małym mieście na Kaukazie wydaje się być mało ważne. Lecz ta zbrodnia dla Rosjan, nawet gdyby założyć, że wszyscy obywateli uznają winę Związku Radzieckiego, i tak zbytnio znacząca nie będzie. Zresztą, kto z nas przed katastrofą potrafiłby na mapie bez zastanowienia wskazać Smoleński i Katyń? Zresztą, kto z nas po katastrofie potrafi to zrobić? Niekiedy może się wydawać, że w stosunku do Rosjan przypominamy niektóre organizacje żydowskie, domagające się corocznych przeprosin i odszkodowań np. od kolei węgierskich za wykorzystanie przez faszystów ich wagonów.

Minęło kilka dni, i znów zacząłem się czuć niezręcznie. Początkowe wyrazy współczucia zaczęły zastępować pytania „co wy u siebie odpierdalacie?”. I znów nie wiedziałem co odpowiedzieć. Z daleka wygląda to tak, jakbyśmy najpierw zjednali sobie sympatię wielu Rosjan (choćby i przez współczucie), ale po chwili zdali sobie sprawę, że przecież z „Ruskimi” to my się nie lubimy, i trzeba jakoś obraz narodu któremu trzeba współczuć zatrzeć. Postanowiliśmy więc stworzyć obraz bandy idiotów której zbyt wiele szacunku się nie należy (Górski, Wawel, kot Rudolf). Wróciliśmy tym samym do opanowanego do perfekcji stanu niechęci między narodami.

Read Full Post »

Niedziela

Prasę, telewizję i Internet przegląda prawie każdy. Część zapewne przegląda i rosyjskie serwisy informacyjne, więc nie muszę mówić, że strona rosyjska zachowała się w obliczu katastrofy lotniczej z udziałem głowy naszego państwa bardzo dobrze, z szacunkiem należnym takiej tragedii. Wielu moich rosyjskich przyjaciół wyraziło współczucie w związku z zaistniałą sytuacją, i życzyło spokojnych dni w tej nie łatwej dla Polski sytuacji.

Zmiana tematu. Od wielu miesięcy było w planach wejście na pobliską górkę Besz-tau (pięć gór,szczytów). Górka ma ponad 1400 m.n.p.m, wejście nie sprawia większych trudności, a widoki na miasta Kaukaskich Mineralnych Wód ze szczytu są prześliczne. Do 1200 m.n.p.m mamy las liściasty, a następnie zaczyna się łączka. Na górkę weszliśmy, zeszliśmy, łącznie piechotką przeszliśmy dziś 22km pokonując różnicę 900m wysokości. Nic szczególnego, gdyby nie niezwykłe spotkanie w lesie u podnóża, które można by nazwać ‚WTF?’. Niestety zdjęć ze spotkania nie ma. Nie czułem się być na tyle wyszkolonym w fotografowaniu, aby móc oddać niezwykłość tego wydarzenia, które poziomem zaskoczenia równać się mogło tylko z sobotnią tragedią. Tyle że na wesoło. Otóż na górkę wybraliśmy się w czwórkę, Ramez, Ibrahim, Nick i ja. Nick i Ibrahim tempo mieli lepsze, i na kilkadziesiąt metrów nas odstawili przy podejściu na zalesione wzgórze. Nachylenie ścieżki takie, że niekiedy posiłkować musieliśmy się rękoma, przytrzymywać drzew itp., czyli idziemy, a przed sobą widzimy ziemię, liście i konary. Poza przyrodą, zaskoczenie spotkaniem tworzył i sam Kaukaz. Narody tureckie i słowiańskie, zamachy w Dagestanie, szaszłyki z baraniny, lodowce i niedawne wojny w Czeczenii i wiele innych czynników tworzą niepowtarzalny klimat. W takim klimacie idziemy z Ramezem powoli, Nick i Ibrahim trochę szybciej. Straciliśmy ich z oczu w pewnym momencie, ale ścieżka widoczna, więc idziemy dalej w górę. Wychodzimy na polanę oddaloną kilka kilometrów od peryferii miasta, a tam stoją Nick, Ibrahim i rozmawiają z … elfem. Wiek, ludzką miarą, ok 18 lat, zielona peleryna, rozpuszczone długie lokowane blond włosy, złoty medalion dający +5 do magii na szyi, atłasowa zielona kamizelka i takież same spodnie i do tego doklejone lateksowe elfie uszy. Stoją tak sobie w milczeniu, obok pali się ognisko i pieczą się ziemniaki. Elf nie był zbyt rozmowny, powiedział tylko że przyszedł z sąsiedniego miasta, i za kilka godzin mają dołączyć do niego inne elfy – on przygotowuje obozowisko.  Człowiek działa w swoim życiu gotowymi schematami. Inny dla uniwersytetu, inny dla wieczornego wyjścia do klubu, inny dla uroczystości żałobnych. Niestety ani Egipcjanin, ani Anglik, ani Argentyńczyk, i Polak również nie, nie wiedzieli jak zachować się, gdy w lesie natrafią na obozowisko elfów. W milczeniu poszliśmy przed siebie, po kilku minutach będąc dopiero w stanie powiedzieć cokolwiek, tzn. właśnie WTF?

Read Full Post »

Lany poniedziałek

Dziś tradycyjny śmigus-dyngus, więc co by w wodnych klimatach pozostać, poniedziałkowy news z Jarosławia. Otóż jedna ze szkół podstawowych dała lokalnemu biznesmenowi w arendę budynek szkolnego basenu i sauny. Jako że na dzieciakach preferujących zdrowy tryb życia zarobić trudno, szybko przystosowano ofertę pod bardziej dorosłych klientów i otworzono dom publiczny. Funkcjonował sobie w najlepsze, klientów nie brakowało, lecz zaczęły się narzekania rodziców i plotki o jakoby dorabiających tam nauczycielkach (moim zdaniem materiał filmowy z pokoju nauczycielskiego wyklucza taką opcję). Obecnie trwają konsultacje, jak wymówić umowę wynajmu na 50 lat. Taki burdel pod szkołą ma chyba bardzo negatywny wpływ na proces wychowania. Jak wytłumaczyć spoglądającym przez okno dzieciom, że warto zostać nauczycielką lub pielęgniarką, i też będzie nas stać na zajeżdżające na boisko szkolne Lexusy i BMW?

Read Full Post »

Pascha

Jak pisał ponad sto lat temu metropolita Antoni, stół wielkanocny jest ostatnim, drobnym ogniwem jeszcze łączącym inteligentów i liberałów z Cerkwią, i niepozwalającym od niej zupełnie odejść. Bogaty stół wielkanocny symbolizuje w Rosji, a i w Polsce zapewne też, szczęśliwości różne czekające nas w niebie. Powiada się, że prawdziwy smak rosyjskiej baby wielkanocnej (кулич) może poczuć jedynie ten, kto surowo przestrzegał post. Każda z potraw ma swoje znaczenie, i być może w świecie symulakrów Baudrillarda jest to jeden z ostatnich bastionów starej dobrej rzeczywistości. Baba wielkanocna, zwana w Rosji kulicz, symbolizuje chleb spożywany przez Jezusa wraz z uczniami na Ostatniej Wieczerzy. Kulicz różni się od innych ciast tym, że do jego wypieku zużywa się dużo dużo więcej jajek, cukru, masła, tak że jedna porcja osiąga 3500kcal. Ciasto przygotowuje się w noc z czwartku na piątek, cały piątek trwają wypieki, a w nocy z soboty na niedzielę kulicze są święcone w cerkwi. Wierni jedzą je aż do Radunicy (lub Radanicy), dnia wspominania zmarłych, obchodzonego na dziewiąty dzień po Passze. Dawniej na stole znajdował się i baranek z cukru lub masła, symbolizujący śmierć Jezusa jako ofiarę. Starotestamentowy cielec nie cieszył się już jednak tak dobrą opinią, i żeby nie mieszać tych dwóch symboli, baranka zastąpiła pascha – symbol Grobu Pańskiego, twarogowa masa sprasowana na dzień przed Paschą w drewnianej formie, dla mniej obeznanych, piramidki, a dla bardziej obeznanych, Golgoty. Z malowanymi jajkami, kraszankami, związanych jest wiele legend, a jedna z nich jest taka. Maria Magdalena udała się do Rzymu, aby powiedzieć cesarzowi Tyberiuszowi, że Jezus zmartwychwstał, w ramach ofiary przyniosła jajko. Gdy władca imperium usłyszał nowość, powiedział, że zmartwychwstanie jest tak samo możliwe, jak to, że podarowane mu jajko z białego przemieni się w czerwone. Tak i na jego oczach się stało. I od tego czasu wszyscy malujemy jajka.

W każdym prawosławnym domu wypiekano również słodkie i biszkoptowe baby, z puszystym ciastem i delikatnym smakiem. Ciasto przygotowywane było z prawdziwą celebracją. Kładziono je na poduszki, zamykano okna aby nie było przeciągów, i w pomieszczeniach gdzie leżało, można było rozmawiać tylko szeptem.

Tyle i dużo więcej można dowiedzieć się od naszych rosyjskich przyjaciół. Co zaś w Anglii i Egipcie słychać? Otóż w piątek Nicolas obiecał przygotować typowe angielskie świąteczne słodkie bułeczki, hot cross buns, które są zwykłymi słodkimi bułeczkami z wyciętym z wierchu znakiem krzyża. Jemy je w piątek przy herbacie na typowym angielsko-ciechocińskim fajfie.

Egipt zaś, dla chrześcijańskiej części społeczeństwa ma taki sam repertuar jak pozostała boża owczarnia, natomiast Poniedziałek Wielkanocny jest już pewną ciekawostką. Otóż w ten dzień obchodzi się staroegipskie, faraońskie święto Sham ennesim – początek wiosny według starożytnych i współczesnych Egipcjan. Od czasów islamizacji Egiptu, święto to zostało na stałe przypisane Poniedziałkowi Wielkanocnemu. Jest to czas jedzenia malowanych jajek, piknikowania, spacerów nad Nilem, wypływania łódką w dół rzeki, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, mającego w ten dzień szczególne uzdrawiające właściwości. Przydają się one, gdyż druga z tradycji, zwana feseekh, dla zdrowia zbyt przyjazna nie jest. Niespotykane u nas chyba ryby, cefale, są patroszone i wystawiane na słońce. Gdy osiągną stan na pół zgniły, soli się je i konsumuje. Zapach podobno dla prawdziwych koneserów przeterminowanych serów pleśniowych z Tesco, jak to dla święta. Co roku umierają osoby od zatrucia zgniłym mięsem cefala, przed szpitalami ustawiają się kolejki wymiotujących ludzi z zatruciami pokarmowymi, biegunkami, a sale przyjęć w ośrodkach zdrowia wyglądają jak podczas epidemii  w Theme Hospital (pamięta ktoś?). Rameza sąsiedzi co roku lądują w szpitalu, i tylko jego rodzice po kilku dniach dzwonią zapytać się, czy tym razem nikt nie umarł.

Postaram się jutro wrzucić zdjęcia potraw o których wspomniałem, i zakwasu który przygotowuję na żurek:)

Minęło kilka dni, i ….. żurek udał się rewelacyjnie:) Podobnie jak i cała Wielkanoc. Ciekawostki, tak zwana święconka w lokalnym kościele trwała dwie godziny. Tutaj ukłony w stronę mojego wioskowego proboszcza, który zagina czasoprzestrzeń i cała zabawa trwa 15 minut. Poza tym, w trakcie mini-mszy na środek kościoła wynoszona jest wielka świeca od której odpalane są mniejsze świeczki, i każdy uczestnik przy przygaszonym świetle trzyma taką świeczkę do podgrzewania herbaty. Chyba lekki powrót do czasów, gdy to chrześcijaństwo było uważane za sektę. W związku z zamachami w moskiewskim metro, przed mszą kilku milicjantów z psami sprawdzało teren w poszukiwaniu materiałów wybuchowych, a na mszy został jeden mundurowy. Podobnie sprawdzane były wszystkie cerkwie w okolicy. Co do cerkwi…tutaj wszystko trwa od północy do świtu, czyli jakieś 6 godzin. Plus to tego praktycznie brak miejsc siedzących, wszystko „na płycie”. Jednak co kościół ortodoksyjny, to ortodoksyjny. I co do cerkwi po raz drugi…tym razem jeszcze bardziej niemiła rzecz. Czarnoskóry kolega, Tony, chrześcijanin z Sudanu, poszedł na tą sześciogodzinną męczarnię, lecz musiał pocierpieć w inny sposób. Prawosławni wierni zadali mu pytanie przy drzwiach, co czarny robi w cerkwi, i żeby za długo nie musieć zastanawiać się nad odpowiedzią, nie pozwolili mu wejść i przegonili spod cerkwi, tym samym pozbywając się zarówno trudu odpowiedzi jak i złożoności pytania. Jak sam powiedział, nie zdziwiło go to zbytnio. Tutaj albo przechodnie chcą się z nim fotografować (lokalni), albo sprowokować do bójki (lokalni i Rosjanie). Od czterech miesięcy Tony śpi po 15h dziennie, a resztę czasu pije z innymi Sudańczykami i czeka na powrotny lot.

pozdrawiam i życzę udanego lanego poniedziałku:)

Read Full Post »