Problem z akademikową fauną biegającą przedstawiałem wybrańcom jakiś czas temu. Niestety dysputy nie przyniosły rozwiązania, więc postanowiłem przenieść rozważania w bardziej publiczne miejsce. Otóż kilku tygodni w moim laptopie mieszkają karaluchy. Liczebności rzędu kilku osobników, wielkość zróżnicowana. Rozróżniam tu trzy wielkości: mały, średni i duży. Od wielkości zależą miejsca w jakich daje się zauważyć ich bytność. Otóż małe są najbardziej przystosowane ewolucyjnie do życia w laptopie – potrafią do niego wejść, i z niego wyjść każdym otworem technicznym. Średnie podróżują przez klawiaturę, slot PCMCIA oraz wentylator. Duże korzystają tylko z dwóch ostatnich. Problem może wydawać się Wam nieistotny… ale jeśli mój blog czytają projektanci Dell’a (posiadam model C510), prosiłbym ich o konstruowaniu komputerów przenośnych odpornych na zakładanie kolonii. Zagadnienie eksterminacji rozpatrywałem wielokrotnie, wiele pomysłów powstało, lecz każdy z nich mógłby zakończyć się destrukcją materii żywej, czyli karaluchów, wraz z materią martwą, czyli moim lapkiem. Dziecka z kąpielą wylewać nie będę. Mówią, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi – uśmiercanie wielonożnych wielbicieli IT odbywa się całkiem przypadkowo. Końca jednak nie widać; w akademiku populacja karaluchów jest nieograniczona od góry – wydawałoby się że wszystkie elementy żywe zostały już usunięte, lecz pustostan kusi, i nowi lokatorzy się pojawiają. Jak wspomniałem, od czasu do czasu małe i średnie wędrują sobie pod klawiaturą. Nic tak zachęca człowieka do pisania gdy spod klawiatury wystają czułki:) Przeważnie wychodzą grupą klawiszy bliżej piszącego, gdyż w to miejsce matryca słabiej świeci. Jakaż to mobilizacja żeby wyplenić z siebie złe nawyki, pomijania polskich znaków diakrytycznych i wielkich liter, rodem z komunikatorów internetowych i innych chatów. Używamy Shift’a, używamy Alt’a, używamy broni masowej zagłady – spacji. Ta metoda jest jednak średnio skuteczna, tylko jeden zgon zanotowałem. Slot PCMCIA mam umieszczony z lewej strony. Za dnia raczej się nie pojawiają, lecz wystarczy poczekać do wieczora, zgasić światło i czekać. Oczywiście strasznie to nudne, ale nie zapominajmy że siedzimy przed komputerem, i w dodatku z dostępem do Internetu – możemy porobić całą masę bezużytecznych czynności w oczekiwaniu na ofiarę. Robimy sobie herbatę, najlepiej w odpornym na stłuczenia naczyniu, i gdy wyłania się ze slotu osobnik, po prostu atakujemy kubkiem. Metoda ta jest nader niebezpieczna. Środków ostrożności całe mnóstwo musi być zachowane. Przede wszystkim musimy pamiętać, w celu zapobieżenia zalania komputera, żeby nie napierdalać pełnym kubkiem. Najlepiej zrelaksować się za pomocą ¾ zawartości – pozostałość już nam raczej nie wychlupnie. Proponowałbym także napoje bezkofeinowe – karaluchy uciekają różnie, raz od komputera, raz do komputera. Na dwoje babka wróżyła. Więc nie daj Boże, żebyśmy za bardzo kawą się rozbudzili i z żądzy zemsty nie zaczęli po lapku naparzać. Ostatnim miejscem kaźni jest wentylator. Siedzisz sobie przeglądając głupoty na Onecie, i nagle chrup. Tutaj nie człowiek a maszyna walczy ze zwierzęciem. Tutaj rządzi czysta matematyka i technologia. Procesor osiąga temperaturę 60 stopni i włącza się wentylator przenosząc naszych bohaterów w świat Martwicy mózgu Petera Jacksona i sceny z kosiarką. Niestety, podobnie jak z klawiaturą, tutaj również było mi dane usłyszeć tylko jeden zgon – zazwyczaj w słuchawkach przed komputerem przesiaduję. Wiem już jednak, że tak ginąć mogą. Mam jednak niemiłe przeczucie, że wygrać nie jestem w stanie. Nie te możliwości, nie ten przeciwnik.
Kupując dziś Times’a przekonałem się jednak, że z karaluchami nie tylko ja mam problemy, a i wielkim tego świata zdarza się wytaczać batalię przeciw insektom. W Turkmenistanie, rządzonym w stylu dość mało demokratycznym przez Gurbanguly Berdymukhammedowa, sporą oglądalnością cieszy się program informacyjny Vatan. Jednak ostatnio, podczas podawania świeżej porcji wiadomości, o godzinie 21.00 na stole przed spikerem pojawił się duży, brązowy karaluch. Zrobił pełne okrążenie i znikł. W powtórce o 23.00 również puszczono wersję łączącą Panoramę i Z kamerą wśród zwierząt. Telewizja nie zauważyła, naród zauważył. Berdymukhammedowa tak rozzłościła ta wiadomość, że kazał zwolnić co najmniej 30 osób. Wyskoczyli z roboty dziennikarze, a za dziennikarzami dyrektorzy, a za nimi operatorzy kamer i technicy. Karaluch zapewne pozostał. I jak ja mam siły do walki z przyrodą zbierać skoro nawet przywódca naftowego mocarstewka poradzić sobie z nimi nie może?