Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Luty 2008

Kara-luch

Problem z akademikową fauną biegającą przedstawiałem wybrańcom jakiś czas temu. Niestety dysputy nie przyniosły rozwiązania, więc postanowiłem przenieść rozważania w bardziej publiczne miejsce. Otóż kilku tygodni w moim laptopie mieszkają karaluchy. Liczebności rzędu kilku osobników, wielkość zróżnicowana. Rozróżniam tu trzy wielkości: mały, średni i duży. Od wielkości zależą miejsca w jakich daje się zauważyć ich bytność. Otóż małe są najbardziej przystosowane ewolucyjnie do życia w laptopie – potrafią do niego wejść, i z niego wyjść każdym otworem technicznym. Średnie podróżują przez klawiaturę, slot PCMCIA oraz wentylator. Duże korzystają tylko z dwóch ostatnich. Problem może wydawać się Wam nieistotny… ale jeśli mój blog czytają projektanci Dell’a (posiadam model C510), prosiłbym ich o konstruowaniu komputerów przenośnych odpornych na zakładanie kolonii. Zagadnienie eksterminacji rozpatrywałem wielokrotnie, wiele pomysłów powstało, lecz każdy z nich mógłby zakończyć się destrukcją materii żywej, czyli karaluchów, wraz z materią martwą, czyli moim lapkiem. Dziecka z kąpielą wylewać nie będę. Mówią, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi – uśmiercanie wielonożnych wielbicieli IT odbywa się całkiem przypadkowo. Końca jednak nie widać; w akademiku populacja karaluchów jest nieograniczona od góry – wydawałoby się że wszystkie elementy żywe zostały już usunięte, lecz pustostan kusi, i nowi lokatorzy się pojawiają. Jak wspomniałem, od czasu do czasu małe i średnie wędrują sobie pod klawiaturą. Nic tak zachęca człowieka do pisania gdy spod klawiatury wystają czułki:) Przeważnie wychodzą grupą klawiszy bliżej piszącego, gdyż w to miejsce matryca słabiej świeci. Jakaż to mobilizacja żeby wyplenić z siebie złe nawyki, pomijania polskich znaków diakrytycznych i wielkich liter, rodem z komunikatorów internetowych i innych chatów. Używamy Shift’a, używamy Alt’a, używamy broni masowej zagłady – spacji. Ta metoda jest jednak średnio skuteczna, tylko jeden zgon zanotowałem. Slot PCMCIA mam umieszczony z lewej strony. Za dnia raczej się nie pojawiają, lecz wystarczy poczekać do wieczora, zgasić światło i czekać. Oczywiście strasznie to nudne, ale nie zapominajmy że siedzimy przed komputerem, i w dodatku z dostępem do Internetu – możemy porobić całą masę bezużytecznych czynności w oczekiwaniu na ofiarę. Robimy sobie herbatę, najlepiej w odpornym na stłuczenia naczyniu, i gdy wyłania się ze slotu osobnik, po prostu atakujemy kubkiem. Metoda ta jest nader niebezpieczna. Środków ostrożności całe mnóstwo musi być zachowane. Przede wszystkim musimy pamiętać, w celu zapobieżenia zalania komputera, żeby nie napierdalać pełnym kubkiem. Najlepiej zrelaksować się za pomocą ¾ zawartości – pozostałość już nam raczej nie wychlupnie. Proponowałbym także napoje bezkofeinowe – karaluchy uciekają różnie, raz od komputera, raz do komputera. Na dwoje babka wróżyła. Więc nie daj Boże, żebyśmy za bardzo kawą się rozbudzili i z żądzy zemsty nie zaczęli po lapku naparzać. Ostatnim miejscem kaźni jest wentylator. Siedzisz sobie przeglądając głupoty na Onecie, i nagle chrup. Tutaj nie człowiek a maszyna walczy ze zwierzęciem. Tutaj rządzi czysta matematyka i technologia. Procesor osiąga temperaturę 60 stopni i włącza się wentylator przenosząc naszych bohaterów w świat Martwicy mózgu Petera Jacksona i sceny z kosiarką. Niestety, podobnie jak z klawiaturą, tutaj również było mi dane usłyszeć tylko jeden zgon – zazwyczaj w słuchawkach przed komputerem przesiaduję. Wiem już jednak, że tak ginąć mogą. Mam jednak niemiłe przeczucie, że wygrać nie jestem w stanie. Nie te możliwości, nie ten przeciwnik.

Kupując dziś Times’a przekonałem się jednak, że z karaluchami nie tylko ja mam problemy, a i wielkim tego świata zdarza się wytaczać batalię przeciw insektom. W Turkmenistanie, rządzonym w stylu dość mało demokratycznym przez Gurbanguly Berdymukhammedowa, sporą oglądalnością cieszy się program informacyjny Vatan. Jednak ostatnio, podczas podawania świeżej porcji wiadomości, o godzinie 21.00 na stole przed spikerem pojawił się duży, brązowy karaluch. Zrobił pełne okrążenie i znikł. W powtórce o 23.00 również puszczono wersję łączącą Panoramę i Z kamerą wśród zwierząt. Telewizja nie zauważyła, naród zauważył. Berdymukhammedowa tak rozzłościła ta wiadomość, że kazał zwolnić co najmniej 30 osób. Wyskoczyli z roboty dziennikarze, a za dziennikarzami dyrektorzy, a za nimi operatorzy kamer i technicy. Karaluch zapewne pozostał. I jak ja mam siły do walki z przyrodą zbierać skoro nawet przywódca naftowego mocarstewka poradzić sobie z nimi nie może?

Bohater wpisu img_6714.jpg

Read Full Post »

John Rambo

   Dziś odwiedziłem świątynię srebrnego ekranu. W kirgiskich świątyniach kinematografii filmy puszczane są z rosyjskim dubbingiem. Bardzo dobra okazja do osłuchania się jak i kontaktu od strony wizualnej z kulturą Zachodu. Na dzisiejszy trening językowo-kulturalny wybrałem przygody bohatera z mojego dzieciństwa. John Rambo i tym razem nie zawiódł, zabijając ponad 200 Azjatów. A jak zabijał… poezja. Azjaci też pokazali na co ich stać, i w równie wyrafinowany sposób uśmiercali przeciwników. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o widowiskowość śmierci, reżyser okazał się sprawiedliwy, i talentu w tej dziedzinie udzielił obu stronom. Trup ściele się gęsto, krwi nie brakuje, a Rambo strzela nie z byle jakiego gówna. Mamy i znany z trzeciej części łuk, aczkolwiek bez wybuchowych dodatków, mamy i wielkokalibrowy karabin maszynowy Browning M2HB, rozpoławiający oponentów. Mamy i, równie silne co owe bronie, przesłanie do świata zachodniego – jeśli jedziesz na chrześcijańską misję pokojową, to lepiej zabierz ze sobą maczetę, granaty, WKW i kilka min przeciwpiechotnych. Jak się najnowsze dzieło Sylwestra oglądało? Wybornie. Film jest szybki, film jest krwawy, film jest dobry. Jako miłośnik gore, wydanych somów na bilet nie żałowałem. Ilość trupów i przelanej krwi w Rambo IV, jak najbardziej kwalifikowała by ten film do opanowanej swego czasu przez Petera Jacksona gore-szufladki. Muszę jednak zaznaczyć, że w odróżnieniu od typowego gore, tutaj śmiesznie nie zawsze było. Śmierć cywilów, w odróżnieniu od rzezi wśród żołnierzy, była pokazywana w sposób bardziej szczegółowy, kamera na dłużej zatrzymywała się nad bezbronnymi. Cywile ginęli tragicznie, żołnierze tragikomicznie. Nic w tym filmie nie było przypadkowe, niepotrzebne. W jednej ze scen bohaterowie na swojej drodze przez dżunglę spotykają zapomnianą przez czas bombę lotniczą z czasów Drugiej Wojny – oczywistym jest że jej czas właśnie nadszedł. Ostatnimi czasy producenci starają się uciekać od przewidywalności. Im bardziej zaskakujący, nieprzewidywalny film, tym lepiej. Rambo pokazuje, że stara ścieżka oczywistości może być równie ciekawa. Wiemy że bomba wybuchnie – i nie jest to powód do płaczu. Wiedza o wybuchu przynosi radość. Nieprzewidywalność zapewnia nam skala wybuchu i ilość ofiar.

   Być może winić za moją pozytywną recenzję tego filmu należy przesilenie wiosenne, lecz jaki by stan mojego umysłu nie był, Rambo IV obejrzeć należy. Stallone jest rzeźnikiem rodem z Delicatessen podającym nam starannie opakowany krwisty befsztyk. Azjatyckie mięso dostarcza naszemu smakowi estetycznemu i etycznemu ogromu przyjemności.

Read Full Post »

Песенка о бумажном солдатике

Piosenkę Bułata Okudżawy chciałbym w dniu Obrońcy przywołać. Piosenka ta, zaprezentowana dziś mojej świadomości przez Anię na wieczorku tłumaczeń, pasuje nad wymiar dobrze do święta żołnierza. Dla jednych była dziś opowieścią o dążeniu do realizacji swoich marzeń, dla drugich (ja drugi byłem) pokazem szkodliwości niektórych idei – ślepej miłości do Ojczyzny, Boga, Allaha, Wielkiego Sternika i innych. Miłości która wycina z nas nożyczkami idei poświęcającego się bohatera, a my nie patrzymy na to z jak kruchego materiału nas stworzono, nie patrzymy że ktoś formę dla swoich zabaw potrzebną nadał. Oto i piosenka w wersji rosyjskiej i polskiej.

Один солдат на свете жил,
красивый и отважный,
но он игрушкой детской был,
ведь был солдат бумажный.

Он переделать мир хотел,
чтоб был счастливым каждый,
а сам на ниточке висел:
ведь был солдат бумажный

Он был бы рад в огонь и в дым
за вас погибнуть дважды,
но потешались вы над ним,
ведь был солдат бумажный.

Не доверяли вы ему
своих секретов важных,
а почему? А потому,
что был солдат бумажный.

А он, судьбу свою кляня,
не тихой жизни жаждал,
и все просил: „Огня! Огня!”
Забыв, что он бумажный.

В огонь? Ну что ж, иди! Идешь?
И он шагнул однажды,
и там сгорел он ни за грош:
ведь был солдат бумажный. 

Raz pewien żołnierz sobie żył
odważny i zawzięty,
lecz cóż?... Zabawką tylko był.
Z kartonu był wycięty.

Choć zmieniać świat i zwalczać zło
Niezmiennie był gotowy,
stał ciągle wśród zabawek, bo
był tylko papierowy.

I w ogień gotów był, jak w dym
pójść za was bez namowy,
i mieliśmy sto pociech z nim:
był przecież papierowy.

I nie ujawnił przed nim sztab
tajemnic swych wojskowych.
A czemu tak? A temu tak,
że był on papierowy.

Wyzywał los, w pogardzie miał
tchórzliwych maruderów,
i "Ognia! Ognia!" ciągle łkał,
choć przecież był z papieru.

Nie jeden wódz już w ogniu znikł,
nie jeden szeregowy...
I poszedł w ogień... Zginął w mig
żołnierzyk papierowy.

Read Full Post »

с Днем защитника Отечества!

   Dnia 23 lutego obchodzimy Dzień Obrońcy Ojczyzny. Ojczyzna nie moja, ale nic nie przeszkadza, żeby troszeczkę popartycypować w празднике. Partycypacja ta rozpoczęła się tym, że stołówka była zamknięta. Tak więc z samego początku uczestniczyłem w nie-jedzeniu. Problem ten rozwiązałem przechodząc 100 metrów i kupując hamburgera. W tak piękną, słoneczną sobotę postanowiłem udać się na Osh bazar co by moje ulubione fryzjerki odwiedzić. Osh lubię za „prawdziwość” – tutaj pracujący ludzie nie przechodzą treningów motywacyjnych organizowanych przez dział HR, tutaj jeszcze atmosferę w grupie poprawia nie jakieś durne szkolenie z udziałem psychologa, w wielkiej łasce ofiarowane nam przez Korporację, a zwykłe pół litra wypite na bagażniku zdezelowanej Łady (ostatnio na głównym placu Ala-too podobnie atmosferę poprawiała sobie drogówka – jeden policjant zajmował się zbieraniem mandatów, a reszta zajmowała się 0.7 i zakąskami na klapie bagażnika). Wspominam o tym, gdyż i do Kirgistanu wdziera się z brudnymi butami całe to PRowe i HRowe gówno. Na szczęście, dopóki Osh bazar i Dordoi będą istnieć, dopóty odrobinę normalności będzie można zaznać; i babuszka sprzedająca lepioszki uśmiechnie się do ciebie i podziękuje, bo taka to jest babuszka, a nie dlatego że w jakimś durnym podręczniku o psychologii sprzedaży przeczytała, że babuszki handlujące lepioszkami powinny się uśmiechać.

Zakład fryzjerski, znajdujący się przy wejściu na targowisko, lubię za wykonywanie swojej pracy, bez zbędnej otoczki. Zakład prosty, schludny, tani. Obcięcie maszynką elektryczną kosztuje 20 somów i trwa kilka minut. Więcej nie trzeba, natura zadbała już o redukcję owłosienia na głowie, teraz trzeba jej tylko dopomóc co jakiś czas.. Żadnego srania się, jak by moja głowa miała potem w konkursie fryzjerskim wystartować. Do fryzjera poszedłem ubrany jak zwykle. Glany, czarny polar, bojówki w zimowym kamuflażu. Kuba narzekał ostatnimi czasy, że mimo prób zmiany odzieży na ciemną, zamiany plecaka na reklamówkę itp., nadal traktują go jak obcokrajowca, nawet nie Rosjanina. A ja tutaj wychodzę sobie od mojego ulubionego fryzjera, i w drzwiach zaczepia mnie jakiś dziadek-weteran i krzyczy „kamandir, z praznikam!”. Niezmiernie się ucieszyłem, podziękowałem, dziadek się uśmiechnął i poszedł poprawić swoją fryzurę. Przy wyjściu z bazaru, na chodniku, ustawia się zawsze kilka stanowisk pucybutów i babuszek z wagami. Za dwa somy można sprawdzić jaką siłą oddziałujemy na naszą planetę. Ważę się przy każdej wizycie na Osh. Jest okazja pomocy zaradnej babci i krótkiej konwersacji. Gdy schodziłem dziś z wagi, babcia oznajmiła „86kg, wot mużyk, oczień haraszo saldat, z praznikam!” Drugi raz niezmiernie się ucieszyłem.

Dzień Obrońców Ojczyzny jest nie tylko dniem żołnierza, lecz rozlega się na wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni, lub kiedyś noszących. To także dzień szacunku dla żywicieli rodzin. Bronić Ojczyznę można także przed biedą i zapaścią gospodarczą. W sytuacji gdy prawie milion osób tego 5cio milionowego kraju wyjechało za granicę w poszukiwaniu pracy, święto nabiera nowych odcieni. Odcienie te są niestety często nasycone czernią. Na koniec, ku pamięci Obrońców w tym ostatnim znaczeniu, i ku przestrodze przed formą nacjonalizmu, jaką przyjął on w Rosji, podam listę poległych w 2008:

Altynbek Zharkynov – ur. w 1983, znaleziony martwy 12.01.2008, z 20 ranami kłutymi.

Nurlan Erkinbaev – znaleziony martwy 16.01.2008 w Moskwie z 23 ranami kłutymi.

Zhenishbek Abdumajitov – ur. w 1981, zaatakowany w Moskwie 17 stycznia, miał 36 ran kłutych.

Marat Akmatov  – ur. w 1981, znaleziony martwy 26 stycznia, poderżnięte gardło.

Nazik Ergesheva – ur. w 1987, zabrana do szpitala z poważnymi obrażeniami ciała.

Kanybek Zhusupov – ur. w 1985, znaleziony martwy w mieście Pushkino z licznymi ranami kłutymi.

Mirlan Ergeshev – ur. w 1982, znaleziony marwy 16 lutego w Moskwie.

Tair Zhankirbaev – ur. w 1981, znaleziony martwy w Moskwie 19 lutego, liczne rany kłute.

С праздником!

Read Full Post »

Z życia akademika…

   Ostatnimi czasy życiu akademikowemu nadawały kolorytu jedynie wydarzenia związane z rzeczami martwymi. Każdego dnia w godzinach 20.00- 24.00 były przerwy w dostawach prądu, a sporadycznie i w ciągu dnia. Kanalizacja niedomagała – wiosna przyszła i prawdopodobnie masy wody z topniejącego śniegu (a stopniała większość w ciągu dwóch dni) były powodem tych niedomagań. Niedomagania objawiały się zalewaniem korytarzy, a że korytarze służą zazwyczaj jako łączniki między pokojami, to i pokoje sobie pływały. Korytarz był zalewany odgórnie, chodziliśmy po wodzie; w pokojach natomiast woda dostawała się pod wykładzinę PCV i chodziliśmy niczym po łóżku wodnym. Na szczęście budowniczy socrealizmu nie przykładali się do roboty za bardzo, i wszelakimi szczelinami, dziurami, pęknięciami itp. woda spokojnie spływała sobie do piwnicy – pierwsze piętro było jedynie tymczasowym miejscem pobytu żywiołu.

Tyle rzeczy martwe. Rzeczy żywe – Chińczycy. Byłem świadkiem bardzo solidarnościowego zachowania moich współmieszkańców. Obywatele-studenci z ChRL zamieszkują w trzech akademikach, łącznie ponad 100 osób. Podczas jednego z 15 dni Nowego Roku w akademiku numer 4 jedno Chińskie dziewczę się spiło. Spiło się w trupa i znajomi zanieśli ją do łóżka. Ten jakże miły stan upojenia alkoholowego wykorzystała kierowniczka owego domu studenckiego. Z pomocą pięciu kirgiskich studentów wyciągnęła kierowniczka dziewczę z łóżka, i z nieprzytomną kitajanką zaczęli grupowe zdjęcia sobie robić. Na szczęście nikomu do głowy nie przyszło, żeby ją zgwałcić. Współlokatorka Chinki siedziała w kącie i płakała. Na drugi dzień kilkanaście osób zebrało się pod uniwersytetem i poszli pikietować pod gabinet rektora. Zwołano zebranie studentów z rektorem, z dyrektorem centrum języków obcych, i z kierowniczką akademika. Niestety zbyt późno o owym zebraniu się dowiedziałem i szansę na partycypację zaprzepaściłem. Z opowieści wiem, że było interesująco. Mięso latało chińskie i kirgiskie.  Chińczycy strategię ataku opracowywali w swoim języku, a Uniwersytet kwestie obrony po kirgisku. Wojna była prowadzona po rosyjsku. Rosyjski był językiem łącznikowym – Chińczycy zbyt dobrze jeszcze nim nie władają, więc zanim zdanie jakieś powstało, trzeba było się zastanowić, nad składnią gramatyczną pomyśleć, a jak wiemy w kwestii nudności mało rzeczy jest w stanie gramatykę przebić. I tak znudzeni przypadkami, końcówkami oraz nieznajomością mowy tubylców Chińczycy byli trzymani na dystans przez Kirgizów. Wspomnieli, że „używając języka kirgiskiego, okazujecie nam brak szacunku”, ale władz uczelni jakoś to nie wzruszyło. Uniwersytet stosował także, inne niż używanie języka kirgiskiego,chwyty poniżej pasa. Wypominano im że często piją, że imprezy organizują… a przecież w ontologiczne podstawy akademika wpisane jest picie w nim.  Spotkanie konkluzji nie przyniosło, i jutro rozstrzygnięty zostanie los kierowniczki.

pozdrawiam

Read Full Post »

Ysyk-Ata

Dnia 17.02.2008 odwiedziliśmy z Anią i Kubą sanatorium, kurort, ośrodek wypoczynkowy… trudno dokładnie określić co, ale gdzieś między znaczeniem tych słów. Byliśmy tam krótko, więc miejsce opisu lepiej niech zajmą zdjęcia. W Ysyk-Ata są i miejsca noclegowe (od 200 somów), i pomnik Lenina, i jadłodajnie. I góry cudowne. Jako baza wypadowa na króciutkie spacery dolinkami wśród czterotysięczników, miejsce idealne. Autobusy lub marszrutki odjeżdżają z Dworca Wschodniego w Biszkeku już od godziny 7.00, jadą 2h, a kosztują 50 somów. Nie mogę nie polecić tego miejsca, tym bardziej, że Lonely Planet o nim chyba nie wspomina, a będąc w Biszkeku, do Ysyk-Ata wstąpić należy obowiązkowo.

Read Full Post »

Polecam

Polecić chciałbym twórczość Mariusza Wilka z okazji zbliżających się wyborów prezydenckich w Federacji Rosyjskiej. Można i Rosję polubić za pomocą Dostojewskiego czy Tołstoja, a można i przy pomocy Wilka. Oczywiście polubić (lub się zniechęcić) Rosję można tylko odwiedzając ją. Ale w nabraniu ochoty do owych odwiedzin pomaga bardzo twórczość Polaka od lat żyjącego na rosyjskiej prowincji. Także co nowy prezydent przyniesie dla Polski i Europy trudno powiedzieć, ale warto poznać skąd i dlaczego to niewiadome przyjdzie. Obecnie czytam „Dom nad Oniego”, i pozwolę sobie zacytować dowcip wyborczy z owej książki, zmieniając bohaterów, ale sens jak najbardzie aktualnym pozostawiając.

Na gałęzi siedzi wrona z serem w dziobie. Pod drzewem lis.

– Ej, wrona. Będziesz głosować na Miedwiediewa? – Wrona milczy.

– Co ty, nie słyszysz? Pytam, będziesz głosować na Miedwiediewa czy nie? – Wrona milczy.

– Ty, tam – głos lisowi stwardniał – pytam po raz ostatni, będziesz głosować na Miedwiediewa?

– Tak – wykrakała wrona i ser jej wypadł z dzioba. Lis swchycił ser i uciekł. Wrona mruczy do siebie:

– Powiedziałabym „nie” i na to samo by wyszło.

Read Full Post »

Na górę raz, na górę dwa, na górę trzy…

Dnia 11 lutego odbyła się kolejna popijawa noworoczna. Wrócił Gu Wei z Urumczi, zatem okazja ku piciu tym większa. Tym razem wypiłem nie więcej niż trzy setki i dwa piwa, we wtorek na zajęcia trzeba było się stawić. Chińczycy znów wymigiwali się od kolejek, ale oszustów już było mniej niż poprzednio. Ale mimo wymigiwania się, i tak to, co wypili (100ml?) wprowadziło ich w stan upojenia, a niektórzy w tym upojeniu przyznali się, że czasami po 200ml film im się urywa. Prowincja Sin Ciang jest całkiem nieźle muzułmańska, więc może nieprzyzwyczajenie do wódki można by religią wytłumaczyć… Upijanie się nie jest w tej prowincji akceptowane, a i z popularnością tej formy zabawy bywa kiepsko. Pojawiały się pytania, czy w Polsce wszyscy dużo piją, i czy jest dużo alkoholików… Uczą nas na kursie rosyjskiego o twórczości Puszkina, a należałoby wspomnieć też o innych aspektach kultury słowiańskiej. Ale i tak było zabawnie. Mogę powiedzieć że już trzy setki wystarczają, aby zacząć rozumieć chiński. Oczywiście wszyscy od razu lepiej po rosyjsku zaczęliśmy mówić. Wiem, że teoria eteru została dość dawno odrzucona, lecz wróżę jej wielki powrót w dziedzinie semantyki. Gdy fonemy nadal po staremu przenoszą się za pomocą drgającego powietrza, to spirytusowe opary w niezwykły sposób mogą być ośrodkiem przenoszenia się znaczenia.

Zmieńmy jednak stan skupienia omawianych produktów spożywczych. Pomagałem jak mogłem w kuchni, co by za zaproszenie się odwdzięczyć. Bardziej jednak się przyglądałem niż pomagałem. I dojrzałem w pewnym momencie, że podgrzewają olej na patelni. Pomyślałem – smażyć coś będą. Do rozgrzanego oleju wrzucili cukier. Już z większą zadumą pomyślałem – karmel będą robić. Do karmelu wrzucili posiekanego kurczaka. Już nie wiedziałem co myśleć. Wcześniej jadłem już u nich gotowane ziemniaki w karmelu, więc do kurczaka na słodko podszedłem pokojowo nastawiony. I słusznie. W ogóle różnicy nie było czuć w porównaniu z tym, co w Polsce z kurzymi truchłami wyprawiamy, jako że wszystko to potem znalazło się w bardzo ostrym, paprykowym sosie. Trochę bez sensu…ale smaczne było. Zostało jeszcze 9 dni Nowego Roku.

Zajrzyjmy na chwilę do mojego pokoju. Tutaj czekają pewne fakty. Fakt pierwszy, to podstawa ontyczna tego tekstu – po dwóch tygodniach mam prąd, więc mogę spokojnie sobie popisać. Do tej pory biegałem do sąsiedniego skrzydła, ładowałem lapka, i z powrotem do pokoju. Teraz luksus pracy w domowym zaciszu. Fakt drugi dotyczy Miacharo, mojego Japończyka. Coraz bardziej mnie zadziwia ostatnimi czasy. Mieliśmy na początku lutego egzamin sprawdzający. Luźna gadka szmatka z lektorem, o naszym życiu, o życiu w Kirgistanie itp. Wyszło jakoś, że mieszkam z Miacharo w jednym pokoju. Od razu uśmiech nauczyciela, i dziesiątki pytań odnośnie jego osoby. Okazało się, że jest on swego rodzaju zagadką dla całego centrum. Nasza lektorka jest pewna, że uczy się tu już co najmniej cztery lata, ale może być i więcej. Przez te cztery lata był u wszystkich lektorów, i nikt nie był go w stanie wyciągnąć poza materiał dwóch miesięcy rosyjskiego dla chińczyków. I nikt nic o nim nie wie. Lektorka spytała, czy nie wiem, czy może on nie jest mnichem (upór…), bo też tak obstawiali. Ja nie wiem dużo więcej niż oni, choć… Ostatnimi czasy, zima jeszcze u nas całkiem niezła – zaczął coś wspominać o powrocie do Bangkoku. Pociągnąłem go za język, i wyszło, że w Azji Południowo-Wschodniej spędził 10 lat. Co tam robił, nie powiedział. W latach 80tych był wolontariuszem w Londynie. Co tam robił, nie powiedział. Tyle jego przeszłość. Teraźniejszość – wczoraj, jak czekaliśmy na elektryka, co by ów prąd się pojawił, rozpoczęło się ogólne narzekanie na Kirgistan. Że pracownicy niesumienni, że się opierdalają. Biorą kasę i nie przychodzą do pracy. Wspomniałem, że to może wina kiepskiej sytuacji ekonomicznej kraju połączonej z spadkiem po ZSRR w postaci mentalności pracownika. Miacharo miał inną teorię. Przyznał się, że ostatnimi czasy, wydaje mu się, że ktoś go śledzi. Śledzi go i utrudnia mu życie. A to żarówka w kiblu przepala się po dwóch godzinach, a to ktoś prysznic rozwalił (hydraulik rozpoczął naprawę, i zapomniał dokończyć), a to owego prądu w pokoju nie mieliśmy. Początkowo pomyślałem, ze z jego rosyjskim, to tym kimś śledzącym, może być pech. Wypytałem dokładniej. Ale nie, zaczęto go śledzić już w zeszłym roku, i on nie wie kim są ci ludzie. Czekam teraz, aż obudzę się z nożem przy gardle. Dziś za to przyszedł zadowolony ze świata, jako że dostał nowego lektora. Jego nowy lektor ma na imię Borat…na zajęciach bym nie wytrzymał chyba. Miacharo filmami się nie interesuje, ale… najpierw afery szpiegowskie jak u Iana Fleminga, potem Borat, sama postać Miacharo – człowieka bez przeszłości …mój Japończyk żyje w świecie srebrnego ekranu. Czekam na Godzillę. Pozdrawiam

Read Full Post »

Dzień drugi

   Wczoraj opijałem drugi dzień zabaw noworocznych. Pierwszy dzień Roku Szczura przeznaczony jest dla rodzinnych spotkań oraz odwiedzania znajomych. Drugi dzień, jest dniem, w którym zamężne córki odwiedzają rodziców, oraz należy oddać cześć bogom i przodkom. W drugim dniu troszczyć się należy także o psy. Pieski mają wtedy największą wyżerkę w roku. Dnia trzeciego i czwartego jest czas na odwiedziny grobów, gdyż żywi wykazują w ten czas silne skłonności do kłótni. Przez następne 10 dni odwiedzamy przyjaciół i jemy ryżowe pierożki.

   Zgodnie z obietnicą, tym razem więcej wódki się pojawiło. Prawda jest jednak taka, że z tej wódki głównie skorzystałem ja, i gospodarz. Dziwnie to trochę wyglądało. Niektórzy toasty wznosili wodą gazowaną, sokiem, herbatą… Znów świat do góry nogami; sprawiłem co prawda, że dla niektórych żarcie na stole zaczęło pełnić funkcję zagryzki a nie kolacji, ale jeszcze dla sporego grona zapitka zajmowała miejsce płynu zapijanego. I do toastów się tak moi Chińczycy nie garną wcale. Gdybym na ambicję gospodarzowi co chwilę nie wjeżdżał, to sam tylko jak świnia bym się schlał. A tak było nas dwóch. I spiliśmy się bardzo sympatycznie. Gospodarz odpadł pierwszy, i poszedł sobie rzygać, ja wytrzymałem do końca, ale też musiałem sobie pawia przed snem puścić. Chińskie żarcie w ogóle na zagryzkę się nie nadaje. Nie dość że sos sojowy w każdej potrawie, to jeszcze potrawy te na słodko. Chciałem tylko pomidorkami zagryzać i ogórkami, ale cukrem je posypali. Marynowany czosnek – słodki. Jajecznica też na słodko była. Sosy mógłby im Wedel robić. Mój żołądek tego nie wytrzymał, i odepchnął chińskie dobroci. Oczywiście zasługa w tym także sporej ilości wypitego przeze mnie alkoholu. Mam wrażenie, że chcieli mnie wykończyć, gdyż tylko ja piłem wszystkie toasty. Ktoś wnosił toast, i prosił żebym z nim wypił. Byłem gościem, i nie wypadało odmówić. Reszta robiła sobie przerwy na dwie, trzy kolejki. Dzielny jednak byłem; film mi się nie urwał, pawik był wymuszony, co by spało się dobrze, a obejrzawszy rano toaletę, mogłem się przekonać że trafiłem do muszli idealnie, więc z motoryką problemów nie było także. Chińczycy docenili moje zdrowie, i gratulowali możliwości. Brawo dla mnie.

   Dziś dzień bez odwiedzin. Po trzech dniach picia, to dobra tradycja żeby na cmentarzu się wyciszyć.

Read Full Post »

Szczęśliwego!

Pomachajmy Śwince na dowidzenia – chciałbym życzyć wszystkim szczęśliwego i udanego Roku Szczura. 2008 zawiera w sobie całkiem sporą dawkę miłych rzeczy, albowiem liczba 8 w chińskiej tradycji oznacza szczęście. Zdaniem znajomych czeka nas dużo radości w nadchodzącym czasie. Mówiąc o nas, mieli raczej na myśli Chińczyków a nie Polaków, ale i tak całkiem miło słyszeć, że kogoś spotykać będą miłe wydarzenia.

Dziś pierwszy dzień Roku Szczura. Stary rok nie był żegnany jakoś specjalnie. Może wobec nadchodzącej ósemki szkoda sobie dupę zawracać jakąś siódemką, nie mającą aż takiego znaczenia. Nowy rok też był jakiś dziwny. Znaczy się dla słowianina. Spotkanie ze znajomymi Chińczykami było miłe, ale dziwne. Tylu dobrych rzeczy dawno nie jadłem. Wszystko ostre, wszystko z paprykowym posmakiem, a dania na słodko oparte na różnych rodzajach orzechów. Wyżerka niesamowita. Ale niech moi polscy przyjaciele sobie wyobrażą, że na siedem osób były tylko trzy flaszki. Wiedziałem ile osób będzie, więc się nie wychylając za bardzo, ze swojej strony tylko połówkę przyniosłem. Nigdy w naszej kochanej Ojczyźnie nie byłem na imprezie na której w grande finale bardziej zabrakło wódki, niż zabrakło żarcia. A tu, w odległym od mojej słowiańskiej duszy Kirgistanie takie zdarzenie miało miejsce. Zerknąłem więc do kieszeni, zobaczyłem w niej równowartość 15zł, mój mózg nader szybko przełożył to na miłe sercu połóweczki, i wyszło mu, że mamy jeszcze kasy na 4 flaszki. Zaproponowałem więc pięcio minutowy spacer do monopola. Ku mojemu zdziwieniu, propozycję odrzucono. O czasy akademikowe, gdzie kasa była, a nikomu się iść nie chciało do nocnego. Tutaj na odwrót. Dawnymi czasy podejrzewano, że przekopując się do Chin przez Ziemię, zastaniemy tam ludzi chodzących do góry nogami. Nikt jednak nie spodziewał się chyba przerostu zakąski nad wódką. Istnienie zakąski wobec braku wódki traci sens, a tu nikt tego sensu ratować nie chciał. Tyle żarcia było spożywane bezcelowo. Tym bardziej wydało mi się to dziwne, że pić zaczęliśmy o 14.00. Mówię więc sobie, patrząc na te dobroci na stole, że do wieczora będziemy chlali, spali, wstawali, chlali, itd. Żarcia starczy. A tu nic. Piszę te słowa o godzinie 18.00, niepijący od dwóch godzin. Niebywała mieszanka kulturowa; piliśmy rosyjską wódkę, zapijając rosyjskim kwasem, a jedliśmy chińskie potrawy, i wtłaczaliśmy się w chińską czasoprzestrzeń. Czyli czasu na picie mało, a do tego piękny przezroczysty płyn noszący w sobie szczęście dla słowiańskiej duszy większe niż ósemka do ósmej potęgi przestrzeni zajmował tyle co 1.5 litra. Nic to jednak straconego moi towarzysze, jutro znów pijemy, tym razem u innego Chińczyka, tym razem przyniosę już więcej wódki. Zaletą chińskiego nowego roku jest to, że obchodzi się go od 3 do 14 dni. Sporo czasu na wyrównanie różnic kulturowych.

Poza chińskim nowym rokiem, uczestniczyć zacząłem w innej dalekowschodniej tradycji. W centrum kultury japońskiej zapisałem się na kurs parzenia herbaty. Bajer jest niesamowity. Nasz sensei uczył się tego bajeru 8 lat. Znów szczęśliwa liczba. Proceder trwa 20 minut i jest bardzo relaksujący, a do tego herbata wychodzi smaczna. Wczoraj byłem na kacu, gdyż całkiem nieświadomie spiłem się na śledzika. O środzie popielcowej już tak nie pamiętałem, zaistniała tylko dzięki ostatkom, jako ‚anty’. Właśnie przez to ‚anty’ zorientowałem się że przed tym nudnym dniem nazywanym środą popielcową, gdzie bardziej zwiększa się ilość naszego łupieżu niż chrześcijaństwa. Post factum śledzik się uratował w mojej świadomości. Niektóre święta polskie mocniej nam w krew wchodzą. Nie byłoby w tym nic nietypowego, gdyby nie fakt, że spić to ja się dawno tak nie spiłem. Owszem, piję, ale się nie spijam. A tu taka niespodzianka. Organizm przeczuwał śledzia. Polskość we mnie głęboko zakorzeniona. Więc na takiego śledzikowego kaca, herbaciana ceremonia była wybawieniem. Można się wyciszyć obserwując i czyniąc ściśle określone ruchy nad wieloczęściowym parzalnianym zestawem do herbaty. Efekt był bardzo dobry, herbata smaczna, ale jako że po przepiciu zmysł smaku trochę uciekł, więc wydawało mi się, że piję wywar ze szpinaku. Kolor odpowiadał, jako że japońska ceremonia jest oparta tylko na sproszkowane j zielonej herbacie. Może wobec braku językowego czucia, mózg podświadomie łączy kolor z zapamiętanym smakiem? Jeśli tak, to cieszę się, że nie piłem herbaty kalafiorowej, brokułowej, lub o smaku morskich glonów.

Za miesiąc kirgiski nowy rok, więc znów wam życzyć będę dużo dobrego. Jak z trzech noworocznych życzeń w 2008 nic nie skorzystacie, to sram na was.

Read Full Post »