Feeds:
Wpisy
Komentarze

Lany poniedziałek

Dziś tradycyjny śmigus-dyngus, więc co by w wodnych klimatach pozostać, poniedziałkowy news z Jarosławia. Otóż jedna ze szkół podstawowych dała lokalnemu biznesmenowi w arendę budynek szkolnego basenu i sauny. Jako że na dzieciakach preferujących zdrowy tryb życia zarobić trudno, szybko przystosowano ofertę pod bardziej dorosłych klientów i otworzono dom publiczny. Funkcjonował sobie w najlepsze, klientów nie brakowało, lecz zaczęły się narzekania rodziców i plotki o jakoby dorabiających tam nauczycielkach (moim zdaniem materiał filmowy z pokoju nauczycielskiego wyklucza taką opcję). Obecnie trwają konsultacje, jak wymówić umowę wynajmu na 50 lat. Taki burdel pod szkołą ma chyba bardzo negatywny wpływ na proces wychowania. Jak wytłumaczyć spoglądającym przez okno dzieciom, że warto zostać nauczycielką lub pielęgniarką, i też będzie nas stać na zajeżdżające na boisko szkolne Lexusy i BMW?

Pascha

Jak pisał ponad sto lat temu metropolita Antoni, stół wielkanocny jest ostatnim, drobnym ogniwem jeszcze łączącym inteligentów i liberałów z Cerkwią, i niepozwalającym od niej zupełnie odejść. Bogaty stół wielkanocny symbolizuje w Rosji, a i w Polsce zapewne też, szczęśliwości różne czekające nas w niebie. Powiada się, że prawdziwy smak rosyjskiej baby wielkanocnej (кулич) może poczuć jedynie ten, kto surowo przestrzegał post. Każda z potraw ma swoje znaczenie, i być może w świecie symulakrów Baudrillarda jest to jeden z ostatnich bastionów starej dobrej rzeczywistości. Baba wielkanocna, zwana w Rosji kulicz, symbolizuje chleb spożywany przez Jezusa wraz z uczniami na Ostatniej Wieczerzy. Kulicz różni się od innych ciast tym, że do jego wypieku zużywa się dużo dużo więcej jajek, cukru, masła, tak że jedna porcja osiąga 3500kcal. Ciasto przygotowuje się w noc z czwartku na piątek, cały piątek trwają wypieki, a w nocy z soboty na niedzielę kulicze są święcone w cerkwi. Wierni jedzą je aż do Radunicy (lub Radanicy), dnia wspominania zmarłych, obchodzonego na dziewiąty dzień po Passze. Dawniej na stole znajdował się i baranek z cukru lub masła, symbolizujący śmierć Jezusa jako ofiarę. Starotestamentowy cielec nie cieszył się już jednak tak dobrą opinią, i żeby nie mieszać tych dwóch symboli, baranka zastąpiła pascha – symbol Grobu Pańskiego, twarogowa masa sprasowana na dzień przed Paschą w drewnianej formie, dla mniej obeznanych, piramidki, a dla bardziej obeznanych, Golgoty. Z malowanymi jajkami, kraszankami, związanych jest wiele legend, a jedna z nich jest taka. Maria Magdalena udała się do Rzymu, aby powiedzieć cesarzowi Tyberiuszowi, że Jezus zmartwychwstał, w ramach ofiary przyniosła jajko. Gdy władca imperium usłyszał nowość, powiedział, że zmartwychwstanie jest tak samo możliwe, jak to, że podarowane mu jajko z białego przemieni się w czerwone. Tak i na jego oczach się stało. I od tego czasu wszyscy malujemy jajka.

W każdym prawosławnym domu wypiekano również słodkie i biszkoptowe baby, z puszystym ciastem i delikatnym smakiem. Ciasto przygotowywane było z prawdziwą celebracją. Kładziono je na poduszki, zamykano okna aby nie było przeciągów, i w pomieszczeniach gdzie leżało, można było rozmawiać tylko szeptem.

Tyle i dużo więcej można dowiedzieć się od naszych rosyjskich przyjaciół. Co zaś w Anglii i Egipcie słychać? Otóż w piątek Nicolas obiecał przygotować typowe angielskie świąteczne słodkie bułeczki, hot cross buns, które są zwykłymi słodkimi bułeczkami z wyciętym z wierchu znakiem krzyża. Jemy je w piątek przy herbacie na typowym angielsko-ciechocińskim fajfie.

Egipt zaś, dla chrześcijańskiej części społeczeństwa ma taki sam repertuar jak pozostała boża owczarnia, natomiast Poniedziałek Wielkanocny jest już pewną ciekawostką. Otóż w ten dzień obchodzi się staroegipskie, faraońskie święto Sham ennesim – początek wiosny według starożytnych i współczesnych Egipcjan. Od czasów islamizacji Egiptu, święto to zostało na stałe przypisane Poniedziałkowi Wielkanocnemu. Jest to czas jedzenia malowanych jajek, piknikowania, spacerów nad Nilem, wypływania łódką w dół rzeki, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, mającego w ten dzień szczególne uzdrawiające właściwości. Przydają się one, gdyż druga z tradycji, zwana feseekh, dla zdrowia zbyt przyjazna nie jest. Niespotykane u nas chyba ryby, cefale, są patroszone i wystawiane na słońce. Gdy osiągną stan na pół zgniły, soli się je i konsumuje. Zapach podobno dla prawdziwych koneserów przeterminowanych serów pleśniowych z Tesco, jak to dla święta. Co roku umierają osoby od zatrucia zgniłym mięsem cefala, przed szpitalami ustawiają się kolejki wymiotujących ludzi z zatruciami pokarmowymi, biegunkami, a sale przyjęć w ośrodkach zdrowia wyglądają jak podczas epidemii  w Theme Hospital (pamięta ktoś?). Rameza sąsiedzi co roku lądują w szpitalu, i tylko jego rodzice po kilku dniach dzwonią zapytać się, czy tym razem nikt nie umarł.

Postaram się jutro wrzucić zdjęcia potraw o których wspomniałem, i zakwasu który przygotowuję na żurek:)

Minęło kilka dni, i ….. żurek udał się rewelacyjnie:) Podobnie jak i cała Wielkanoc. Ciekawostki, tak zwana święconka w lokalnym kościele trwała dwie godziny. Tutaj ukłony w stronę mojego wioskowego proboszcza, który zagina czasoprzestrzeń i cała zabawa trwa 15 minut. Poza tym, w trakcie mini-mszy na środek kościoła wynoszona jest wielka świeca od której odpalane są mniejsze świeczki, i każdy uczestnik przy przygaszonym świetle trzyma taką świeczkę do podgrzewania herbaty. Chyba lekki powrót do czasów, gdy to chrześcijaństwo było uważane za sektę. W związku z zamachami w moskiewskim metro, przed mszą kilku milicjantów z psami sprawdzało teren w poszukiwaniu materiałów wybuchowych, a na mszy został jeden mundurowy. Podobnie sprawdzane były wszystkie cerkwie w okolicy. Co do cerkwi…tutaj wszystko trwa od północy do świtu, czyli jakieś 6 godzin. Plus to tego praktycznie brak miejsc siedzących, wszystko „na płycie”. Jednak co kościół ortodoksyjny, to ortodoksyjny. I co do cerkwi po raz drugi…tym razem jeszcze bardziej niemiła rzecz. Czarnoskóry kolega, Tony, chrześcijanin z Sudanu, poszedł na tą sześciogodzinną męczarnię, lecz musiał pocierpieć w inny sposób. Prawosławni wierni zadali mu pytanie przy drzwiach, co czarny robi w cerkwi, i żeby za długo nie musieć zastanawiać się nad odpowiedzią, nie pozwolili mu wejść i przegonili spod cerkwi, tym samym pozbywając się zarówno trudu odpowiedzi jak i złożoności pytania. Jak sam powiedział, nie zdziwiło go to zbytnio. Tutaj albo przechodnie chcą się z nim fotografować (lokalni), albo sprowokować do bójki (lokalni i Rosjanie). Od czterech miesięcy Tony śpi po 15h dziennie, a resztę czasu pije z innymi Sudańczykami i czeka na powrotny lot.

pozdrawiam i życzę udanego lanego poniedziałku:)

Ehhh

W związku z wybuchami w Moskwie i w dagestańskim mieście Kizljar (które powinno być raczej rozsławiane znakomitymi koniakami i bronią białą) na ulicach więcej milicjantów, kontrolują bazary, pilnują dworców kolejowych i autobusowych. Inne utrudnienia to sprzedaż biletów na pociągi i autobusy we wschodnie regiony Kaukazu tylko za okazaniem paszportu. W Dagestanie manifestacje studenckie potępiające terroryzm, wszechobecne łączenie się w bólu z rodzinami ofiar zamachów… Jeśli zaś chodzi o działania Doku Umarowa – dziwna sprawa. W Moskwie dwie samobójczynie wysadzają się w metro za pomocą ładunku o sile 2kg trotylu, a w dagestańskim Kizljarze wysadza się niedaleko szkoły w Ładzie Niwie samobójca za pomocą ładunku o sile 200kg trotylu, i następny przebrany za milicjanta w zebranym po pierwszym wybuchu tłumie milicjantów i ratowników. Strasznie dziwna sprawa  z destabilizowaniem własnego regionu.

Breaking Bad

Na dziś trzy informacje z przeglądu prasy, dobra, zła i brzydka.

Dobra. Wczoraj w Omsku dwie kobiety i ich dziecko wykazały się niezwykłą odwagą i poczuciem społecznej sprawiedliwości. Pewien 15 latek wyrwał starszej kobiecie torbę z zakupami. Dwie siostry które spacerowały z 9miesięcznym dzieckiem w wózku rzuciły się w pogoń. Jedna pobiegła za złodziejaszkiem, natomiast druga, dobrze znająca teren, postanowiła przeciąć mu drogę. Gdy młoda mama zauważyła nadbiegającego chłopaka, błyskawicznie przypomniała sobie klasyczną scenę amerykańskich filmów akcji, tzn. uciekający przestępca, tudzież samochodem, tudzież pieszo wpada na dziecięcy wózek, jak się później okazuje wypełniony puszkami zbieranymi przez bezdomnych. Co się jednak publika strachu najadła, to ich. Młoda bohaterka naszej opowieści postanowiła jednak nie poddawać się skomercjalizowanemu Hollywoodowi i zastawiła drogę wózkiem ze swoim synem. Dziecko nie ucierpiało, lecz milicja zastanawia się, czy poza nagrodzeniem kobiety, nie należało by jednocześnie ukarać jej za narażenie życia dziecka.

Zła. Wszyscy znamy rewelacyjny serial Breaking Bad, a teraz poznamy jego rosyjską wersję. Otóż w Jekatierinburgu zatrzymano szkolnego woźnego, wcześniej karanego i znanego w półświatku pod pseudonimem „Biały”. Nasz bohatera zatrzymano za produkcję i rozprowadzanie amfetaminy. Ponad rok temu, pomimo kryminalnej przeszłości, bez problemów zatrudnił się w lokalnej szkole podstawowej. W pomieszczeniu gospodarczym na terenie placówki oświatowej urządził małe laboratorium, i w godzinach pracy dokształcał się w dziedzinie chemii. Dzieci zaczęły skarżyć się na przykry zapach wydobywający się z budynku, część z nich zaczęła narzekać na bóle głowy i chorować. Po skargach rodziców na warunki panujące w szkole bliżej przyjrzano się „Białemu”. Niestety z materiałów video od razu widać, że różnica między nauczycielem chemii z Breaking Bad i woźnym z Jekatierinburga jest ogromna. Jak to mawiają, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, i nasz „Biały” np. mieszał odczynniki wiertarką z założonym mieszadłem do kleju w bańkach po wodzie mineralnej.

Brzydka. Żartowałem, nie ma brzydkiej wiadomości. Piękne słońce, +18 stopni, ilość bawełny i poliestru okrywająca dziewczęta zmniejszyła się drastycznie, więc ……….jest ładnie:)

Na koniec kwestia zamachów w Moskwie. Dziś dzień żałoby narodowej, ale …. komedie i programy rozrywkowe nie zostały zdjęte z anteny. Witryny serwisów internetowych nie zrobiły się nagle czarno-białe i nikt nie sprawdza ustawień monitora. Żadne wstążeczki i inne szpargałki nie plączą się wokół logo stacji telewizyjnych. Co ważniejsze, nikt nie wspomina o siłowym rozwiązaniu problemu na Kaukazie (gdyż sądząc po ocalałych głowach samobójczyń, pochodziły one z nacji tego regionu). Raczej głosy polityków i komentatorów zwracają uwagę na walkę z korupcją na Kaukazie, tworzeniem lepszych warunków dla rozwoju gospodarczego (najlepsze w tym regionie okręgi są subsydiowane z budżetu państwa w 40%, najgorsze w 80%), edukację i ograniczenie napływu ekstremizmu z Azji Centralnej i północnej Afryki.

Według telewizji moskiewskie metro funkcjonuje już normalnie, ludzie składają kwiaty na miejscu tragedii, potok pasażerów nie zmniejszył się … duża różnica w porównaniu z sytuacją Londynu po zamachach.

Powiedzenie na dziś: prawda jest dobra, no szczęście jest jeszcze lepsze.

W ostatnią niedzielę marca postanowiliśmy wybrać się z Ibraimem i Nicolasem do stolicy Kabardo-Bałkarii, Nalczika. 28 marca 1957 roku Wyższa Rada Kabardyńskiej ASSR przyjęła uchwałę o rehabilitacji zesłanych za kolaborację z III Rzeszą Bałkarów (grupa turecka, stanowiąca praktycznie jeden naród z Karaczajami), przyznania im państwowości, możliwości powrotu i przywróceniu dawnej nazwy republiki, Kabardo-Bałkarii. Zwiedzanie rubieży ZSRR rozpoczęło się 8 marca 1944 roku, gdy to zdano sobie sprawę, że nie ma nic lepszego niż równowaga w świecie, i skoro kobiety się wyzwoliły, to warto by kogoś uwięzić. Tak oto Bałkarzy dołączyli do narodów-zdrajców, obok Czeczenów, Inguszy, Kałmuków i innych. Jak na czas wojny, deportacja przeprowadzona była bardzo sprawnie. Już 17 marca 1944 roku naczelnik wydziału przewozów NKWD, Arkadjew Wołkow sporządził notatkę, w której czytamy, że załadowano 14 transportów kolejowych i obecnie są już w drodze do Centralnej Azji. W wagonach do transportu zwierząt znalazło się 37713 osób. Wywieziono ich głównie na Syberię (Omsk), oraz do Kazachstanu i Kirgizji (Ałma-Ata, Semipałatyńsk, Dżalalabad, Frunze, Issyk-kul). Wiele osób podczas transportu zmarło z zimna i głodu. Kilka lat temu zbudowano małe muzeum poświęcone wysiedleniu. Możemy w nim znaleźć zapiski z tamtych lat, materiały urzędowe o deportacji i powrocie Bałkarów oraz biografie najznamienitszych przedstawicieli tego narodu. Jest tam i fragment pamiętnika młodego chłopaka, którego razem z innymi deportowanymi wyrzucono z pociągu w jakiejś pustynnej azjatyckiej dziurze. Lecz jako że przyjechał z innej, kaukaskiej, dziury, było jemu i jego towarzyszom dużo lżej przystosować się do surowych warunków niż przesiedleńcom narodowości polskiej, ukraińskiej czy niemieckiej. Przesiedlenia były tragiczne w swoich skutkach, lecz tworzenie osad z ludzi różnych narodowości, specjalizujących się w różnych dziedzinach w pewien sposób pomogło przetrwać te ciężkie czasy. Być może wielu Polaków było wdzięcznych za bałkarskiego sąsiada, mogącego pokazać jak zbudować sobie dom ze słomy i gówna pośrodku pustyni.

Ciekawostką pewną jest oficjalne mówienie w muzeum o ludobójstwie popełnionym na narodzie (według nieoficjalnych danych, podróż i pierwsze lata w surowym klimacie przeżyło 50-75%). Podczas gdy my staramy się o przyznanie, że Katyń to nie był nieszczęśliwy wypadek przy obchodzeniu się z bronią, naród w najbardziej separatystycznym regionie Rosji swobodnie mówi o ludobójstwie zarządzonym przez ulubieńca Moskwy, Stalina. Czyżby siła słowa ‚ludobójstwo’ na własnych śmieciach i za granicą była inna?

Przed wizytą w smutnym miejscu, jakim było muzeum wysiedlenia, zajrzeliśmy do równie smutnego, miejskiego ZOO. Wstęp dla dzieci 30r, dla dorosłych 50 rubli. Co w środku? Dwa lwy, dwa lwiątka, tygrys, wilki, niedźwiedzie himalajskie i brunatne, wielbłądy, orły, sępy, koniki Przewalskiego, lisy, jenoty etc, etc…… a wszystko to na powierzchni boiska piłkarskiego. Lwy umiejscowiono w klatce wielkości połowy naszego pokoju w akademiku. Klatki z małpami były już puste, zapewne nakarmiono nimi lwy. Niedźwiedzie też dysponowały przestrzenią nie większą niż 10m2. Odnosiło się wrażenie, że jest to jakaś duża zwierzęca korporacja. Misie i kiziaki spędzają 12h w boksie a potem wychodzą na open space dla zmiany klaustrofobicznego otoczenia.

Jako że wycieczka była zaplanowana na jeden dzień, przyszło nam zakończyć zwiedzanie Nalczyka rewelacyjnym szaszłykiem i dwoma piwami, zakupionymi w małym barze niedaleko miejskiego stadionu (szaszłyk 130 rubli, piwo 25 rubli) i ogromnego budynku rosyjskiej FSB. Przed stadionem młodzież w ramach świętowania tańczyła lezginkę oraz chwaliła się właściwościami jezdnymi 20letnich BMW dopiero co przywiezionych z Niemiec, i Ład, które nigdy chyba nie opuszczą granic Rosji.

Wracaliśmy starym Ikarusem wraz ze studentami powracającymi do Piatigorska po weekendzie. W Nalczyku wisi ogromny plakat z napisem „Najlepsze miasto świata”. W Piatigorsku wisi ogromy plakat z napisem „Najlepsze miasto na świecie”. Interesujące, czy młode rosyjskie umysły wprowadza ten fakt w taką samą zadumę, co i obcokrajowców. Carlsbergowi przydała by się taka pewność siebie.

Weekend

Ten weekend był lekko rozczarowujący i lekko zadowalający. Mix wpisujący się w marcową pogodę, przechodzącą w ciągu godziny od pięknej słonecznej, do brzydkiej śnieżącej. W piątek Sandra obchodziła swoje imieniny, i jako to z częścią młodzieży bywa, zachciało jej się wyjść do klubu. Jedną z gorszych rzeczy jakie można zrobić znajomemu, to opuścić go w imieninowej potrzebie, więc przemogłem się, i pojechaliśmy pooglądać jak wygląda kaukaskie życie dyskotekowe. Wybraliśmy klub M5, jako mniej hardcorowy jeśli chodzi o techno. Sądziłem że M5 to od Mikrorajon Piatyj, ale nie, to od BMW M5, więc wystrój klubowy to felgi, kierownice, skrzynia biegów i fotki bumerów po tuningu.  Minusy: muzyka do dupy, piwo po 9zł, wstęp 20zł, więcej kolesi niż lasek, śmierdzi fajkami. Plusy: dojazd taksówką 7km kosztował 8zł, czyli po 2zł od osoby. Koszt całej zabawy można ograniczyć poprzez wizyty w oddalonym od M5 o 5m sklepiku całodobowym i strzeleniu piwka pod chmurką, co większość ludzi czyniła.

W sobotę  postanowiliśmy wybrać się do Essentuk, aby zobaczyć odbywające się o godzinie 14.00 zawody młodzieży w tańcach kaukaskich. O godzinie 14 to się one odbywały, ale nie w Essentukach a w Essentukskaj. Zamiast kaukaskich tańców, zjedliśmy ljulia-kebab i pospacerowaliśmy po parku zdrojowym. Plusy: pół godziny jazdy pociągiem podmiejskim za 6 rubli, ljulia-kebab za 80 rubli, piękna pogoda za darmo, kilka ciekawych kotów i Łada Samara z najbardziej futrzatą kierownicą jaką widziałem.

Ciekawostka

Zarówno w polskiej telewizji, jak i we wszystkich innych na świecie nadawane są programy o zjawiskach nadprzyrodzonych, niewytłumaczalnych zachodnim zracjonalizowanym umysłem, o rzeczach których pojąć nie sposób a i uwierzyć trudno. Rosja wyjątkiem tutaj nie jest, i po obejrzeniu setki jasnowidzów oraz usłyszeniu informacji o specjalnych właściwościach spermy, zdolnej modyfikować kod genetyczny kobiety (dlatego rodzą się dzieci podobne do byłych partnerów) trafiłem na program poświęcony historii pewnego konwoju. Sprawa wiarygodna, gdyż świadkowie nietuzinkowi. Otóż pewnego dnia trzech milicjantów przewoziło obywatela FR, podejrzewanego o malwersacje finansowe. Aż tu nagle, na oczach dzielnych stróżów prawa zaczął ów niegodziwiec blednąć i szybko stawać się coraz bardziej przejrzystym,  aż po chwili całkowicie zniknął. Sprawa tak niewiarygodna i nadprzyrodzona, że program o zjawiskach paranormalnych musiał się nią zająć, a nie dział kontroli wewnętrznej.

Władykaukaz po raz drugi

Tym razem wszystko ściśle tajne, więc tylko trochę fotografii wrzucam (które należy oczywiście spalić po obejrzeniu).

Adygea

Uczestnicy wycieczki: Nicolas, Dawid. Padł pomysł, aby weekend poprzedzający Dzień Kobiet spędzić gdzieś daleko, daleko od Piatigorska. Dosyć ciekawie z opisów i znalezionych w Internecie fotografii przedstawiał się Majkop, stolica Adygei. Jest on oddalony o 7h jazdy autobusem od Piatigorska, więc znów nie takie „daleko, daleko” jak na rosyjską skalę, lecz dla Nicolasa równe było to dotarciu na koniec wyspy zwanej Wielka Brytania. W wyniku poszukiwania informacji o możliwościach noclegowych w Majkopie znaleźliśmy studentkę, która zaprosiła nas do swojego rodzinnego domu. W sobotni poranek stawiliśmy się na dworcu autobusowym i po 430 rubli zakupiliśmy bilety na starego Ikarusa kursującego w relacji Nalczik-Majkop. Po drodze mijaliśmy niezbyt ciekawe miasta, stworzone chyba po to aby je ominąć. Ciekawostka mała: przejeżdżając przez Niewinomysk i Labińsk dowiedzieliśmy się, że poprzedniego dnia w tym rejonie spadł różowy śnieg. Władze zaprzeczyły jakoby krwsko wielkie zakłady chemiczne ulokowane w okolicy miały coś wspólnego z tym niezwykłym prezentem na 8 marca. W Majkopie czekał na nas deszcz i ojciec Tatiany. Dobrze utrzymaną Ładą Samarą zawiózł nas do równie dobrze utrzymanego domku jednorodzinnego. Obserwowany z okien samochodu Majkop robi bardzo pozytywne wrażenie. Miasto stosunkowo młode, czego skutkiem są szerokie ulice w stylu kratownicy, chodniki od nich oddzielone pasem zieleni, na prawie każdym skrzyżowaniu sygnalizacja świetlna dla samochodów i pieszych. Jak to określiła matka Tatiany, miasto dla emerytów. Centrum miasta stanowi budynek rządu Adygei, tzw. Biały Dom, oraz odremontowany w zeszłym roku plac z nieśmiertelnym Leninem. Poza nimi warto zobaczyć meczet, ponad 100letni browar, będący w remoncie park miejski, i odrestaurowaną z prywatnych środków urzędującego w latach 2002-2007 prezydenta Chazrieta Sowmiena filharmonię. Przed wyborami Sowmien zajmował się szeroko pojętym biznesem na Syberii, wydobywał złoto na Czukotce. Ograniczał ustawową władzę parlamentu, likwidował przeludnione urzędy, zakazał wyrębu lasów w Adygei na przemysłową skalę  i zamykał najbardziej trujące zakłady. Innymi słowy nie był zbytnio lubiany. Więcej wartych zobaczenia miejsc nie pamiętam.

Po spacerze z Tatianą wróciliśmy do naszych gospodarzy na kolację. Mówiąc o gospodarzach, nie sposób nie wspomnieć o ich kocie, Walijdolu. Rudy, puszysty, ma 5 miesięcy i waży 4 kilogramy. Ideał. Tatiana i jej bliscy są rosyjską rodziną, lecz otoczoną Adygejczykami więc kulturalnych informacji nie zabrakło. Po pierwsze, potrawy. Twierdzi się, że typowo adygejskimi daniami są szipsy – gulasz z kurczaka z dużą ilością adygejskiej soli czosnkowej, i szuljum – zupa z baraniny z dodatkiem czosnku i pietruszki. Po drugie, jako że Dzień Kobiet się zbliżał, kobiety. Poza tradycyjnymi antyfeministycznymi zachowaniami w życiu codziennym warto wspomnieć o  zwyczajach związanych ze ślubem. Koleżanka Tatiany wyszła za Adygejczyka i szybko z nim się rozwiodła. Samo wesele przypomina w połowie widziane przeze mnie dagestańskie, tj. rodzina pana młodego bawi się sama – ta połowa się zgadza. Rodzina panny młodej nie bawi się wcale – tutaj leży różnica. Nie są zapraszani i nic dla siebie nie organizują. Panna młoda wprowadzana jest na salę bankietową, stawiana w narożniku pomieszczenia i każdy z gości pana młodego powinien podejść i ją obejrzeć (bez dotykania). W tym czasie przyszła pani Adygejka musi mieć głowę spuszczoną, wyraz twarzy skromny i lekko bojaźliwy. Koleżanka Tatiany stała tak trzy godziny, potem pozwolono aby koleżanki przyniosły jej trochę jedzenia. Druga tradycja o której opowiedziała nam mama Tatiany jest związana z teściową. Otóż matka panny młodej nie ma prawa zobaczyć przyszłego zięcia. Uszczegóławiając, i tu hit sezonu, nie ma prawa zobaczyć go nigdy! Ludzie tyle z teściowymi się męczą, a nikt nie wpadł u nas na tak proste rozwiązanie. Nasza gospodyni opowiadała, jak raz sąsiadka krzyczy przez okno, czy przypadkiem nie miała by chleba pożyczyć, bo zięć z wnuczkami przyjechał, siedzą przed domem i ona nie może do sklepu wyjść:)

W niedzielę rano wybraliśmy się na zorganizowaną przez małe biuro turystyczne wycieczkę do dwóch jaskiń na plateau Lago-Naki – turystycznej perełki Adygei, i cieśniny Hadżohskiej. Trasa wiodła wzdłuż rzeki Białej, na której to organizowane są mistrzostwa Rosji w rafingu (dwugodzinny spływ kosztuje 700 rubli od osoby). Nasz przewodnik okazał się być niezwykle sympatycznym człowiekiem z oryginalnym poczuciem humoru (chciał wrzucić psa do klatki z niedźwiedziem). Poza nami w wycieczce uczestniczyły dwie dziewczyny z Murmańska i para z Moskwy. Po drodze opowiadano nam o kozackiej przeszłości Adygei, pozostałościach z Jedwabnego Szlaku i legendach związanych z nazwami poszczególnych miejsc. Na plateau przywitała nas już prawdziwa zima, lecz jako że jaskinie mają stałą temperaturę w okolicach 6 stopni, stanowiły całkiem niezłe miejsce do ogrzania się. Pierwsza z jaskiń, Nieżnaja, została odkryta przypadkiem przy budowie drogi mającej  Majkop i Soczi. Projekt później zarzucono, ale wejście do jaskini zostało znalezione i rozpoczął się proces kolekcjonowania stalaktytów i stalagmitów jako pamiątek, szczególnie popularnych wśród nowobogackich z brzegu Morza Czarnego. Dziś można spotkać co większe okazy przed centrami handlowymi i kinoteatrami Soczi.  Wstęp do Nieżnej (100m długości) kosztuje 100 rubli, do dużo większej i dużo ciekawszej Azyszskiej 150r (900m długości). Historii związanych z jaskiniami, poza tym że były niszczone przez speleologów-amatorów, nie ma wiele. W Azyszskiej płynie strumyk, a dokąd płynie próbowali ustalić badacze. Wielokrotnie wpuszczano do strumyka barwniki i szukano po okolicznych strumieniach, który jest zasilany z jaskini. Nigdzie nie znaleziono śladów wypłynięcia  zabarwionej wody, i przypuszcza się że woda ze strumyka wpada do wielkiego podziemnego jeziora w którym barwnik zdąża osiąść.

Po jaskiniach pojechaliśmy do Hadżohskiej cieśniny, położonej w miejscowości Kammienskoje. Rzeczka wpadająca do rzeki Białej płynęła dawniej w jaskini, lecz jej strop zawalił się, i woda zaczęła tworzyć mały kanion o głębokości kilkunastu metrów. Teren cieśniny został wzięty w arendę przez miejscowego biznesmena, postawił on barierki zabezpieczające przed przypadkową kąpielą lub przypadkową śmiercią, i teraz za wstęp kasuje 100 rubli. Ciekawostki z życia cieśniny. Na terenie przygotowanym dla turystów znajdują się dwa niedźwiedzie, Mańka i Timofiej. Timofiej żyje sobie całkiem nieźle, Mańka żyje sobie w metalowym kiosku na powierzchni 5m2. Cieśniny są dwie: sucha i mokra. W suchej też kiedyś płynęła rzeczka, lecz skały się zawaliły i od tej pory nic już w niej nie płynie. Nad mokrą cieśniną wybudowano most łączący z drugą częścią wioski. Nad suchą już się nie chciało i  zasypano jej gruzem, po czym wylano asfalt. W sowieckich czasach miejscowi dżygici skakali do rzeczki za jednego rubla, a dziś za darmo aby dowieść swojej odwagi. Latem poziom wody obniża się, ona sama staje się przezroczysta. Normalnie woda w miejscu skoków sięga wtedy do pasa. Są miejsca, gdzie utworzyły się tzw. rury o średnicy 1-2m i głębokości 4-5m. Należy w nie trafić. Na pytanie czy trafiają, przewodnik odpowiedział, że raz trafią do rury, raz do szpitala a raz na cmentarz, więc trafiają.

Po  wizycie w cieśninie wróciliśmy do Majkopa, gospodyni na wypadek możliwego przeziębienia poczęstowała nas wódką z pieprzem, zjedliśmy kolację, poszliśmy spać, wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, jako że studenci, dostaliśmy jedzenie w słoikach i wróciliśmy do Piatigorska tym samym Ikarusem. Koniec

http://www.youtube.com/watch?v=yCu7zdDb7dA

http://www.youtube.com/watch?v=kd63SpPf0kE

http://www.youtube.com/watch?v=Rl-kRzf5blw

http://www.youtube.com/watch?v=yscBaaMMR3g

http://www.youtube.com/watch?v=TG66rfaC9oc

Powiedzonka i inne

Spotykając ludzi z różnych zakątków świata spotykamy także ich język, a w nim różnego rodzaju powiedzenia, przesądy i tradycje. Dziś kilka ciekawszych, głównie z Egiptu.

Pierwszym, wręcz uderzającym swoją prostotą i oczywistością jest egipski przesąd, że gdy nasra na ciebie ptaszysko, oznacza to ni mniej ni więcej to, że niedługo staniesz się posiadaczem nowej odzieży. Nie jest sprecyzowany jej rodzaj, więc można naprawdę się ucieszyć z możliwości posiadania wymarzonego ciucha.

Będąc przy gównie, warto wspomnieć o zbliżającym się święcie wiosny, perskim nowym roku, 21 marca, znanym jako Nooruz, Noruz, Nawruz itd. Kolega z Baku opowiadał o tradycji związanej z tym świętem. Otóż dzieci pukają do drzwi sąsiadów bliższych, dalszych i zupełnie dalekich. Gdy ktoś im otworzy starają się wrzucić czapkę do jego mieszkania. Wtedy właściciel domu zobowiązany jest wypełnić ją słodyczami i oddać dzieciakom. Natig wspomniał jeden przypadek jego kolegi, który do domu bogatego sąsiada kilka razy wrzucił swoją czapkę. Za którymś razem człowiek ten zorientował się, że cały czas ta sama czapka ląduje za jego drzwiami. Wziął ją, poszedł do łazienki, nasrał do niej i oddał azerbejdżańskim pociechom. To był koniec zbierania słodyczy tego dnia.

Wracając do powiedzeń. W Polsce istnieje i ma się całkiem dobrze powiedzenie „Nadzieja matką głupich”. Co ciekawe, w Anglii to powiedzenie popularnością się nie cieszy, gdyż Nicolas nie mógł przypomnieć sobie jego użycia lub choćby zasłyszenia. Co jeszcze ciekawsze, w Egipcie występuje jego lekko zmodyfikowana wersja, lecz owa modyfikacja już nie tak lekko zmienia znaczenie. Otóż w krainie faraonów występuje ono pod postacią „Żona matką głupich”. Egipcjan należy podziwiać za szczerość i dystans do samych siebie.

Na dzisiaj koniec. Jutro mała wycieczka do Adygei.