Daliśmy się skusić moskiewskiej propagandzie, i na 9 mają postanowiliśmy wyruszyć do jednego z 12 miast-bohaterów ZSRR, Noworosyjska. W dniach 8-10 mają rosyjskie koleje mają 50% promocję na przejazdy, więc podróż wagonem płackartnym w dwie strony kosztowała jedynie 80zł. O paradzie wiele dobrego powiedzieć nie mogę, gdyż na plac centralny nie udało się dotrzeć. Tłumy ludzi, barierki i żołnierze skutecznie uniemożliwiali stanie się naocznym świadkiem 65 rocznicy zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Udało się strzelić kilka fotek, posłuchać muzyki płynącej z oddali i to było by na tyle. Innymi słowy, parada rozczarowała. Choć zapewne w Moskwie również na Plac Czerwony byśmy się nie dostali. Za to w innej sferze Noworosyjsk wynagrodził nam z nawiązką trudy podróży – w sferze socjalnej. Otóż jest on największym portem Rosji, dużym centrum przemysłu cementowego i ośrodkiem transportu paliw, a ludność w większości rosyjska. Wszystko to spowodowało, że po przyjeździe z Piatigorska, stolicy okręgu kaukaskiego, przeżyliśmy mały szok, który czym bliżej wieczora się robiło, tym bardziej rósł w siłę. Zaczęło się od parady. Wszystkie oczy zwrócone w stronę głównej ulicy i przejeżdżających po niej czołgów, a za plecami zasyfione bramy kamienic, w nich nie mogący podnieść się pijacy, kilku z nich z załatwiająca swoje potrzeby fizjologiczne bez zdejmowania spodni. Jako że kolumna pojazdów pancernych już przejechała, można było zwrócić uwagę na ludzi stojących obok nas. Warto teraz wprowadzić do naszej opowieści termin „гопник” (gopnik). Gopnik to taki nasz polski „dres”, tylko z lekkim muzealnym odcieniem. Nie we wszystkich regionach Polski bywałem, lecz noworosyjskie gopniki najbardziej przypominają mi bywalców wiejskiej dyskoteki w byłym pegeerze niedaleko dziadków w latach 90tych. Cechy zewnętrzne: dres, lakierowane półbuty, grzywka pofarbowana na blond lub, również farbowany, „dywanik”, furażka w kratkę, złoty łańcuch na szyi, tuningowana Łada Samara. Cechy wewnętrzne: nie stwierdzono. Gopniki przesiadują, a raczej kucają, na przystankach autobusowych, w parkach, przed sklepami. Obowiązkowo jedzą pestki słonecznika, piją piwo lub wódkę. Dodatkiem do gopników jest ich płeć piękna. O ile kilkukrotnie zabroniono już nam fotografować dworce, fabryki czy posterunki milicji jako ważne dla bezpieczeństwa państwa, o tyle fotografować część kobiet w Noworosyjsku sami się baliśmy, przy czym nie zawsze było wiadomo czy sfotografuje się kobietę. Pierwotnym naszym planem było spędzenie nocy na plaży z piwem, lecz doszliśmy do wniosku że łatwiej ucierpieć tutaj niż w zamachu w Dagestanie. Po kilku wizytach w hotelach, i dowiedzeniu się, że najtańsza dwójka na obrzeżach miasta kosztuje 1500 rubli, znaleźliśmy taksówkarza który to pokój z dwoma łóżkami i podłogą dla trzech osób u babuszki znalazł nam za 700rubli. Za dowóz i informację skasował 300rubli. Po rozpakowaniu się poszliśmy na miasto. Na miejsce kolacji wybraliśmy Kafe u Jusufa „Express”, tuż obok teatru przy głównej ulicy. Na dobry wieczór trafiliśmy na przepychankę o wolne krzesła między młodymi Azerami i rosyjską rodziną. Szybko zjedliśmy po czeburieku i wypiliśmy po piwie, nie czekając zanim po „kurwach” zaczną latać butelki. Następnie przenieśliśmy się na dyskotekę za 50rubli organizowaną we wspomnianym już teatrze. Tyle samo kosztował mnie kilka tygodni temu bilet do ZOO w Nalczyku, lecz wrażeń zapewnił dużo mniej. Jako że było dosyć ciemno, parkiet w pierwszej chwili bardziej przypominał rozgrzewkę statystów do „Nocy żywych trupów” niż do „Gorączki sobotniej nocy”. Przysiedliśmy z Ramezem na krzesła rozstawione po obwodzie sali, lecz wszyscy otaczający nas ludzie mieli jakiś taki wzrok tęskniący za rozumem, a koleżanki spotkały w toalecie 120kilowe bezzębne dwudziestolatki w sukniach balowych z mojej studniówki, więc czym prędzej ewakuowaliśmy się. Wehikuł czasu do lat 90tych lub bal w psychiatryku. Spokojnie spacerkiem zahaczając o monopolowy wróciliśmy do naszej kwatery. Gdy rano poszliśmy na śniadanie na dworzec autobusowy, połowa gości „zakusocznej” była już pijana, część spała na stole. Gdy żyje się na Kaukazie, a w TV mówią o zapijającej się na śmierć Rosji, trudno w to uwierzyć. Jednak kilkaset kilometrów na północ dowody wiary zaczynają już się pojawiać. Gdy wracałem od pograniczników, kobieta w taksówce opowiadała, jakim to wydarzeniem na osiedlu we Władykaukazie w latach 90tych było, gdy ktoś w godzinach obiadowych zataczając się wracał do domu. Plotki kilka dni nie cichły. Do teraz trudno spotkać napierdolonego człowieka na ulicach Piatigorska, Nalczyka czy innego kaukaskiego miasta. Noworosyjsk to inna bajka, z trochę smutniejszym zakończeniem. Na Kaukazie też się pije, jednak kultura picia inna, bardziej skryta i okraszona toastami, kolejnością picia trunków i innymi takimi. Północ postawiła na efektywność procesu a nie efektowność. W poniedziałek przed odjazdem na kilka chwil wyskoczyliśmy jeszcze za miasto, nad jeziorko. Abrau jest sympatycznie położoną miejscowością, z ładnym parkiem, miłym jeziorkiem i rozlewnią ruskiego szampana. Niestety czasu nie starczyło, a ochota była wielka, żeby zobaczyć na wycieczce po fabryce (wraz z degustacją), jak robią te pomyje, po których kac jest najgorszy na świecie. Cztery kilometry od Abrau położona jest już nadmorska wioska Diurso. Plaża kamienista, wąska, ale ze względu na wzgórza opadające wprost do morza, niezwykle urokliwa. Powrót taksówką, 25km za 500rubli na 5 osób. Siup do pociągu, i wracamy do Piatigorska. Na koniec jeszcze coś po pociągach, i o życiu. Wagony ładne, czyste, z klimatyzacją, której nie włączyli niestety. Nad drzwiami popsuty wyświetlacz, pokazujący +93 stopnie Celsjusza. Z początku nas to śmieszyło, lecz nocą gdy z gorąca zasnąć nie można było, zaczęliśmy zastanawiać się, czy przypadkiem nie blisko mu do rzeczywistych wskazań. Oczywiście stare raszple nie pozwoliły uchylić okna, bo będzie przeciąg i je zawieje. Różne są „progi” uznawalności człowieka za starego, lecz chyba najbardziej jaskrawym ich przykładem jest zamykanie wszędzie okien i siedzenie przy ograniczonym dostępie tlenu z obawy przed ruchem powietrza.
Moja matka jest wielbicielką ruskiego „szampana” za 5.70 zł i za wizytę w rozlewni w Abrau (z zakwaterowaniem) dużo by dała. Zmierzam do tego, że istnieję ludzie, którym to świństwo smakuje.
A opis gopnika doskonały, wyobraziłam go sobie ze szczegółami. I te pestki słonecznika :)
pzdr!
chyba zdechnę, jak się w najbliższym czasie nie wyrwę na taką plażę.. dzięki za przypomnienie, po co się żyje :)
ale Ty masz fajnie!
Eh….już miałem napisać, że nie tak znowu fajnie u mnie, bo mamy teraz w Piatigorsku 27 stopni i słońce trochę w oczy razi, i muszę za okularami się rozejrzeć, i człowiek jednak poci się bardziej, i piwo trzeba pić dla ochłody. Ale zerknąłem na newsy z południa Polski, i dla zachowania choćby garstki znajomych, zaprzestanę na razie ze sprawozdaniami z linii frontu (ciepłego, znad Morza Czarnego).
Śpieszę donieść, że żyjemy, a woda daleko:) A z refleksji około powodziowych – rynek outdoorowy w Polsce działa jednak prężnie, co druga osoba na ulicy ma porządną, techniczną kurtkę przeciwdeszczową, nadającą się na wysokie góry. Serce rośnie:) Chyba, że to wszystko na zachodzie kupione…
I śmiało Piekło pisz o tym jak Ci dobrze, wku*wienie dobrze rozgrzewa:)
Dziś w drodze z ryneczku zaskoczyła mnie burza, i pomyślałem sobie „ohoho, zbyt wcześnie pochwaliłem kaukaską pogodę”. Lecz zaraz mój bystry umysł zauważył dwa fakty. Mianowicie, że jest tutaj mimo wszystko 25 stopni, to raz, a dwa, że rynek outdorowy nie działa prężnie, i dziewczęta chodzą w zwiewnych sukienkach przeważnie, które na wodę odporne nie są, a nawet czyni je ona mniejszymi i przylegającymi.
Morał taki: każda sytuacja ma swoje plusy i minusy. Więc nie narzekać, tylko brać się za reklamowanie kurtek przeciwdeszczowych.